Sherlockista na pewną piękną Gwiazdkę zażyczył sobie od rodziny całej amazońskiej listy różnych skarbów. Od momentu zażyczenia do momentu spodchoinkowania upłynęło tyle czasu, że Sherlockista już nie pamiętał, co tam dokladnie na listę wrzucił i zdziwił się niepomiernie, gdy spośród bezcennych różnych lordów Wimseyów* oraz cztereech wersji HOUN wychynęły mu nagle dwie kreskówki. Aa... no tak... prawdziwy freak musi obejrzeć WSZYSTKO, pomyślał Sherlockista i odłożył je do wykorzystania "później" czyli na święty-nigdy.
Ostatnio wszelako, gdy usiłował zrobić sobie chociaż przybliżoną listę ważnych Sherlocków, które w życiu jak dotąd przegapił (głównie z powodu niedostępności w Polsce i kosztów oraz długości oczekiwania na przesyłki z owego Amazona), z pewnym zaskoczeniem odnotował, że ominęły go między innymi Sherlocki z Peterem O'Toole'em. Pogrzebał głębiej i z jeszcze większym zdziwiniem odkrył, że O'Toole wystąpił w nich tylko jako głos, a i tak wszyscy o nim piszą. Może zresztą zgodził się przyjąć tę rolę, bo, jak donosi ten nieco złośliwy serwis, zażądał zbyt wielkiej gaży za zagranie Sherlocka dla Billy'ego Wildera, dzięki czemu świat poznał geniusz nieco mniej kosztownego Roberta Stephensa. Wprawdzie O'Toole, ur. najprawdopodobniej w roku 1932, w roku 1970 był w stosownym wieku, a w dodatku miał (pewnie też wciaż ma ;) ) 1,88 wzrostu, ale zupełnie Sherlockisty uroda jego nie przekonuje.
Porównajmy zresztą:
Po lewej jedyne dostępne w Sieci zdjęcie Stephensa z filmu Wildera - po prawej, O'Toole w roku 1969/1970, z filmu Country Dance.
W każdym razie, w roku 1983 jego wygląd był już nieistotny, za to owiany pewną legendą głos do dziś sprawia, że dorośli zupełnie Sherlockiści oglądają kreskówki.
Kreskówki, że tak wyzna ShK z sentymentem, zmajstrowane zostały w tym samym roku co on, bo w 1983. Są cztery, czyli naturalnie: STUD, HOUN (tu zatytułowany "The Baskerville Curse"), SIGN i VALL, z czego ShK posiada dwie pierwsze, a obejrzał, na razie, tylko STUD. Wrażenia Sherlockisty są mieszane. O'Toole rzeczywiście ma piękny głos, ale nawet brzmi trochę za staro i może zbyt "godnie", podczas gdy STUD to sam początek Kanonu. Widać w tym filmie ogromne wpływy Rathbone'a i Bruce'a (trudno, żeby było inaczej w epoce, gdy Sherlocki z Brettem były dopiero w planach, a żadne seriale i filmy "pomiędzy", czyli np. Wilmer czy Cushing, nie zyskały porównywalnej sławy). Kreskówkowy Holmes jest nawet odrobinę do Rathbon'ea podobny. Niech nas też nie zwiedzie głos Earle'a Crossa - Watson, dziadzio z brzuszkiem, który już na początku filmu spektakularnie wdeptuje w błoto, to naturalnie Nigel Bruce. Niestety, cała postać Watsona jest w związku z tym kompletnie niekanoniczna i właśnie dziadziowata.
Film ratuje scenariusz Johna Kinga (w którym nie ma nadmiernie długiej sekwencji z Jeffersonem Hope'em, a są za to wszystkie ważne sceny i momentami całkiem dowcipne dialogi), a zwłaszcza klimatyczna muzyka Johna Stuarta. Sherlockiście spodobało się kilka kanonicznych drobiazgów, takich jak VR wystrzelane przez Holmesa na ścianie, ładne, inteligentne eksponowanie "clues", które wychwytuje Holmes, a także podkreślanie ekstrawagancji detektywa. Może do tych ekstrawagancji głos O'Toole'a pasował nieco mniej, ale znakomicie brzmiało jego zdecydowanie i apodyktyczność, zwłaszcza w rozmowach z policyjnymi detektywami. Zawsze też miło obejrzeć, co nietypowe w STUD, prawdziwych Baker Street Irregulars, z Wigginsem na czele.
Szczególnie jednak utkwiły Sherlockiście początkowe sceny, gdzie dzięki znakomitej muzyce i dobrej animacji udało się stworzyć pradziwą atmosferę grozy. Scena morderstwa w ponurym, londyńskim opuszczonym domu robi zupełnie zadziwiające w kreskówce wrażenie.
Czytelnik sam zresztą może sobie wyrobić opinię, bo jakieś łaskawe duchy wrzuciły Sherlocka z O'Toole'em w częściach na youtube'a :)
A na koniec - bo większość Czytelników pewnie i tak już kliknęła "Part 2" i porzuciła bloga - powie tylko ShK, że chociaż nie może powiedziec, by kreskówka go porwała, ale dla odpoczynku od bardziej wciągających Sherlocków z aktorami serdecznie poleca.
___
*Sherlockista jest tak gigantycznym fanem tego bohatera Dorothy L. Sayers, że chociaż mania jego nijak ma się do holmesologicznej, to jednak rozważa chociaż notkę z sentymentu ;) Pretekst: Wimsey czasem cytuje Holmesa, a DLS była założycielką The Sherlock Holmes Society of London :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz