sobota, 3 września 2011

Wrzesień na Sherlockianach

...nastał, a Sherlockista wyzna, że chociaż obijał się w sierpniu skandalicznie, to wyrzutów sumienia większych nie ma, bo, po prostu, nic się specjalnego nie działo i można było z czystym sumieniem korzystać ze słońca oraz, jak by powiedział przytłoczony kondycją młodzieży polskiej prof. Hartman, piwa, muzy i plaży. Kto żyje życiem Akademii mógł rozkoszować się wraz z Sherlockistą błogą świadomością, że to sam środek wakacji, a kto jeszcze w szkole lub już w pracy, ten tym bardziej czuł presję, by mijający bezpowrotnie miesiąc wykorzystywać gdzieś z dala od komputera.
Sherlockista zapewnia jednak, że po prostu stęsknił się za Sherlockianami jako takimi, za Waszymi komentarzami i za tym cudownym poczuciem, że rok 1895 jest żywy jeszcze wieczniej niż towarzysz Lenin, w związku z czym we wrześniu będzie coś pisał, choćby w materiałach miał kilka ploteczek z planu i informacje w rodzaju "ach jej, lament w Ameryce, przesuwają premierę Tinker Tailor Soldier Spy, w której gra Cumberbatch".
Jakie ogórki tymczasem zakwitły nam w tych ostatnich tygodniach sezonu?
Po pierwsze, ShK uzbierał dwie dobre informacje na temat Sherlocka 2 Ritchiego (Game of Shadows - dla polskich guglatorów, "Gra cieni").
Pierwsza z tych informacji to taka, że Downey był niepocieszony, bo, uwaga, w przeciwieństwie do tego, jak przebiegały prace nad pierwszym filmem, tym razem sceny akcji kręcono na samym końcu. Można stąd wywnioskować taki - pocieszający! - wniosek, że w nowym Sherlocku będą jakieś sceny, które nie są scenami akcji i które nakręcono na początku. Na potwierdzenie tych jutrzenkę nadziei niosących z sobą słów wypłynęło na serwisy filmowe zdjęcie Moriarty'ego-Harrisa oraz Holmesa-Downeya, którzy oddają się rozrywce w powszechnej wyobraźni jak najdalszej od wszelkiej akcji, czyli grze w szachy.
Oto i ono:


 Co prawda jest to najprawdopodobniej ujęcie "zza kulis", na którym Moriarty i jakaś tajemnicza siwa postać z boku chyba podczytują jeszcze scenariusz, ale można optymistycznie założyć, że szachownica nie została tam przywleczona tylko przez znudzonych oczekiwaniem na swoje wejście kaskaderów.
Informacja, którą Sherlockista najchętniej by zignorował, ale jakaś sadystyczna potrzeba zrzucenia cierpienia na innych mu nie pozwala, jest taka, że Amerykanie szykują się już na ekscytujący pojedynek. Trzeba tu zaznaczyć, że dla nich z jakichś bardzo smutnych przyczyn każda premiera kinowa to pojedynek, bo zazwyczaj w ten sam weekend wychodzi więcej niż jeden "duży" film. Sherlock i "Game of Shadows" na przykład zmierzy się w bitwie o widza z sequelem "Alvina i wiewiórek" i Sherlockista... z całym szacunkiem dla wiewiórek... wolałby nie poznać nigdy wyników tej rywalizacji...
źródło: imdb
Sam Ritchie ponoć wierzy w swojego drugiego Sherlocka, więc i my wierzmy.

Aby zadośćuczynić Czytelnikom za długą przerwę, od razu dorzuci też Sherlockista garść wiadomości na temat drugiego Sherlocka, którego wyglądamy chyba jeszcze bardziej, i który nadejdzie od strony BBC.

Na pierwszą odsłonę BBC-Sherlocka spłynęła kolejna ważna nagroda, tym razem na festiwalu w Edynburgu.

O Cumberbatchu wiemy już, że wkrótce ujawni talenty szpiegowskie w Tinker Tailor Soldier Spy i na plakacie wyszedł tak:



Można też w tym miejscu dodać, że bardzo dzielnie sprawił się w plebiscycie BBC America na ulubieńców płci męskiej. Odpadł dopiero w półfinałach, gdy przyszło mu się zmierzyć z późniejszym triumfatorem imprezy, Alanem Rickmanem. (Sherlockista wyzna z pewnym zażenowaniem, że osobiście kibicował jeszcze bodaj bardziej drugiej "nodze" półfinałów, gdzie jego najukochańszy Doktor (Who) David Tennant poległ w boju z wielkim Colinem Firthem).

O Gatissie, a zwłaszcza o Stevenie Moffatcie dowiedział się natomiast Sherlockista w ten leniwy sierpień, że są jeszcze bardziej utalentowani niż kiedykolwiek mu się wydawało. Niniejszym zachęca i gorąco namawia wszystkich Sherlockistów, żeby dali się wkręcić w nowego Doktora Who (reaktywowanego w roku 2005). Pełnię władzy pisarskiej przejął Moffat dopiero wraz z nadejściem Doktora 11, czyli od piątego sezonu, w roku 2010 - i zupełnie niesamowite jest to, o ileż bardziej dorosłe, skomplikowane i wciągające są teraz scenariusze. Sherlockista nie jest nawet pewien, czy go za bardzo aby nie męczy ten nowy, zupełnie nie rozhisteryzowany Doktor i jego wielowątkowa historia budowana spójnie od dwóch już sezonów i czy nie tęskni jednak nade wszystko za dziecięcą rozkoszą, jaką dawał Tennant uganiając się z krzykiem za wielkimi, zielonymi potworami. Wystarczy jednak zobaczyć kilka epizodów Moffata, żeby widzieć jasno, że scenariusze trzech pierwszych Sherlocków nieprzypadkowo były tak dobre, inteligentne, trzymające w napięciu i pełne zagadek. Ten facet (ci faceci) mają naprawdę ogromny talent do budowania intryg i jasnego opowiadania zawiłych opowieści, który to talent w dodatku rozwija się z każdym nowym filmem. O ile tylko Moffat kompletnie się nie wypali (a w wywiadach trochę jednak narzeka na zmęczenie - pisanie na raz dwóch najważniejszych seriali Wielkiej Brytanii to nie przelewki), to sądząc po nowym Doktorze, druga seria Sherlocków powinna być naprawdę wciągająca.
Ma Sherlockista jeszcze jeden ładny niusik o autorach BBC-Sherlocka, ale ponieważ domaga się dłuższego komentarza, a w tej notce by utonął, to zaprezentuje go jutro :) Nie ma już wiele zaległego Doktora do oglądania, więc można mu wierzyć, że wróci.

3 komentarze:

ninedin pisze...

No to w kwestii Doktora mamy tak samo: rządzą aktorsko Tennant jako Dziesiąty Doktor, a scenariuszowo - dwie ostatnie serie :)

Sherlock Kittel pisze...

...a jak cudowne były efekty spotkania w "Forrest of the Dead" i "Silence in the Library" ;)
Przepraszam, ale na śmierć zapomniałam odpisać na komentarz w sprawie wykładów :) Nie dam głowy, czy to był cały kurs, czy grupa wykładów w obrębie innego kursu, bo sto lat temu i w dodatku studiowałam wtedy jedną nogą w Krakowie, a jedną w Warszawie, trzecią na MISHU, czwartą w AALu a to wszystko rozdarta między filozofią i całą resztą świata, ale na pewno było o literaturze żydowskiej w epoce hellenistycznej i w ogóle o Żydach w tamtym okresie :)

ninedin pisze...

@ Zajęcia:

Ha! Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce i jakimś drugim roku mojej pracy... :) A w zeszłym roku miałam takie zajęcia, na których było trochę i o Doktorze, i Sherlocku Holmesie, i o Star Treku... i strasznie fajnych miałam na nich studentów ;)

@ Silence...

A w "The Christmas Carol" Matt Smith w scenach pierwszego spotkania z tamtejszą wersją Ebenezera Scroodge'a, zachowuje się jak Sherlock (ten Moffatowy :P)