sobota, 17 grudnia 2011

Game of Shadows - pierwsze recenzje, Sherlock 2 BBC, Cumberbatch contra Downey i inne ploteczki...

Dziś notka podsumowująca ploteczki i pierwsze refleksje krytyczne na temat dwóch wyczekiwanych Holmesowych produkcji.
Sherlock Holmes: A Game of Shadows, które  u nas zawita dopiero w urodziny Sherlocka, 6 stycznia, na Zachodzie zbiera już pierwsze recenzje. Takie... takie średnie, ale nie w pejoratywnym sensie tego słowa. W zasadzie, Sherlockista w ogóle nie jest zaskoczony.
Na plus zapisują nowemu Sherlockowi Ritchiego tempo akcji, ale też coś, na co Sherlockista się szczerze cieszy, czyli radość, humor, polot i klimat chłopięcej wyprawy dwóch przyjaciół-awanturników. To może być całkiem sympatyczne i może nawet uratować ten film - przynajmniej w oczach ShK.
Wszyscy doceniają fakt, że Holmes i Watson, chociaż skandalicznie, zdaniem większości krytyków, różni od literackiego pierwowzoru, są przynajmniej wyraziści i koncentrują na sobie uwagę. To pewnie dobrze.
Na minus: to, czego od początku się obawialiśmy. Wybuchy, chaos, popisówy i afekciarstwo. Nie do końca składna fabuła, w której Moriarty'ego jest za dużo - a, jak trafnie zauważył jeden z recenzentów, nie przypadkiem sam Doyle chował go w cieniu, by pobudzić wyobraźnię - podczas gdy Sim, postać grana przez Noomi Rapace, jest trochę za mało. Sama Noomi wyraziła żal, że nie pozwolono jej więcej pobawić się nożami, co może sugerować, że nie jest to kreacja szczególnie złożona. Irene Adler pojawia się ponoć tylko po to, by była. Stephen Fry jakoś nie zasłużył na zbyt wiele wzmianek, co szczerze ShK zaniepokoiło. Ekipa nie pozostawia złudzeń, że film był realizowany według precyzyjnie zaplanowanego scenariusza - przeciwnie, wyznaje rozkosznie, że dialogi i sceny rodziły się w większości na planie. Nie brzmi to zachęcająco. Nie ma też żadnych jasnych pomysłów na przyszłość. Zupełnie bez żenady informuje się nas, że zależy to od ilości sprzedanych biletów. Sherlockista wolałby, żeby Ritchiemu chociaż chciało się kłamać, że obmyślił elegancki pomysł na trzy spójne filmy, na rozwój postaci, na intrygi...
W dodatku, okazuje się, że nawet wszystkie obiecane europejskie krajobrazy - Paryże i Alpy - zostały zrekonstruowane w samej Anglii, co jednak jest pewnym rozczarowaniem.
No i na koniec, nieuniknione: kompletna masakra z ACD, zarzut, który pojawił się już po pierwszej części, a teraz wypowiadany jest z jeszcze większą zjadliwością. Sherlockista bronił Downeya i Ritchiego dwa lata temu i chociaż boi się, że nie da rady sam przed sobą wybronić ich po sequelu, to jednak przypomina nieśmiało, że ludzi, którzy wylewają żółć na amerykańskich barbarzyńców, przeważnie płaczą po "Holmesie - kanapowym detektywie" i wyrażają zdziwienie, a nawet oburzenie faktem, że Downey żwawo biega i "nie mógłby mieć grama tłuszczu" (autentyk!). Jednym słowem: mylą Sherlocka z Mycroftem, ewentualnie z Poirotem Agathy Christie (z najwspanialszym pod słońcem Davidem Suchetem) - co bierze się z różnych niefortunnych ekranizacji ACD, w których Holmesa grali zasuszeni staruszkowie w rodzaju Christophera Lee pod koniec kariery czy późnego Cushinga, a Watsona dziadzio Bruce. Bierzmy więc na to poprawkę. Dla tych ludzi Brett przeskakujący przez kanapę byłby szokującym przeżyciem (i Sherlockista wie to z własnego doświadczenia - sam czuł się zupełnie wstrząśnięty, gdy nieopierzonym zupełnie jeszcze holmesolożęciem w kolebce będąc, po raz pierwszy zetknął się z Sherlockami prawdziwymi). Nie traćmy więc nadziei...


...zresztą, czym jest najstraszliwszy nawet Ritchie wobec powrotu Sherlocka BBC :)
Tu, dla odmiany, każda kolejna informacja jest coraz bardziej uspokajająca. W pierwszym odcinku, tym z Irene Adler, będzie wprawdzie miłość, ale nie będzie zakochanego Sherlocka (uff). W drugim będzie groza. W trzecim będzie mnóstwo emocji - i prawdę mówiąc, Sherlockista już je trochę odczuwa (no bo a jak go jednak zrzucą i nie zrobią kolejnej serii...). Wiadomo to z wywiadu z Benedictem Cumberbatchem (szczegółowych zapowiedzi BBC Sherlockista nie czytał, bo nastraszyli go, że są tam spoilery), który wyznał ponadto, że odkąd gra Sherlocka, stara się bawić w detektywa i dociekać w pociągu, skąd jego towarzysze podróży mają błoto na butach, albo kim mogą być z zawodu. Jest to tym bardziej urocze - i znaczące - że Downey w odpowiedzi na analogiczne pytanie odparł rozkosznie, że sam nie mógłby być detektywem i że woli być "twórczy". I to właściwie nam wystarczy, by wiedzieć o obu produkcjach wszystko, prawda?
ShK nie wyglądał końca grudnia z taką niecierpliwością odkąd skończył 7 lat...

P.S. Kto jeszcze nie był, temu przypomina Sherlockista, że można zobaczyć Benedicta na rozgrzewkę w "Szpiegu" (Tinker Tailor Soldier Spy). Sam film budzi mieszane uczucia, bo, z całym szacunkiem dla stylizacji, wypieszczenia, klasycznego ducha, etc., etc., jak bardzo refleksyjne, poetyckie i powolne może być kino w gruncie rzeczy jednak szpiegowskie?! Ale role Cumberbatcha i zwłaszcza jego filmowego zwierzchnika, Gary'ego Oldmana, są naprawdę wspaniałe i rozkosz przynosi widzowi samo oglądanie tak świetnej obsady (w tym także wspaniałego jak zawsze Colina Firtha i czarnego charakteru z poprzedniego Ritchiego, Marka Stronga), zgromadzonej w jednym miejscu.

1 komentarz:

Justeene pisze...

No i niech Sherlockista powie, jak tu Benia (a razem z nim Freemana, Moffata, Gatissa i całej reszty) nie kochać? ;)

Ech, Ritchie, Dwney i ich wybuchające drzewa...