Czytałam* już sporo komentarzy w rodzaju "nie no, w sumie też fajne..." i zupełnie im się nie dziwię. W kategorii "film detektywistyczny dla szerszej publiczności" żaden "Pies..." nigdy nie będzie miał szans w pojedynku z dynamicznymi mieszankami kryminałów, szpiegowskich intryg i pojedynków z kultowymi postaciami Holmes-świata.
Ale ja nie jestem normalną publicznością, tylko maniaczką Sherlocka Holmesa, a to jest to najwspanialszy "Pies..." w historii wielkiego i małego ekranu. Co prawda, konkurencja imponuje raczej ilością (Rathbone, 2 Cushingi, Brett, Frewer, Roxburgh, 5 innych, o których akurat zapomniałam i 20, o których w życiu nie słyszałam i pewnie nie chciałabym słyszeć) niż jakością, ale właśnie dlatego osiągnięcie Gatissa zupełnie poważnie odebrało mi oddech. Tego się nie da dobrze zekranizować. Holmesa przez większość czasu nie ma. Bagno jest wdzięcznym obiektem romantycznych opisów Watsona, ale na ekranie wygląda potem jak mało ekscytujące błocko. Potwór jest z gatunku takich, które straszne są głównie wtedy, gdy wyobrażamy je sobie przy lampce nocnej. Pokazany - wypada żałośnie. Intryga jest nawet niezła, ale po stu latach już wszyscy wiedzą, jak to było. No i, serio, kto w XXI wieku przestraszy się "śladów wielkiego psa" ?!
Nie wiadomo, skąd Gatiss wziął odwagę, żeby mimo wszystko zmierzyć się z HOUN - ale za to, co z nim zrobił, mogę mu od dziś codziennie osobiście pastować buty.
Wiadomo tylko, że jako holmesolog musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tych starych kłopotów i pewnie dlatego z nadludzką zwinnością udało mu się ominąć wszystkie bagienne pułapki - choć musiał wprowadzić do akcji również inne zwierzęta...
SPOILERY. DUŻE!
Holmes wyjeżdża i ludzie się nudzą, patrząc na Watsona? A czemu nie miałby wygłosić cytatu z Kanonu o ważnych sprawach i wysyłaniu Watsona, a potem przestać się wygłupiać? Bagno jest nudne? Zróbmy z tego las z czarcim jarem i autentyczne pole minowe przed wojskową bazą. Na pewno nie będzie mniej nastrojowo (oj, nie jest!). Potwór straszy tylko w wyobraźni? To niech i tam pozostanie! Pokażmy strach, pokażmy terror, pokażmy szaleństwo... ale pamiętajmy, że, jak powiedział Brett-Holmes w Eligible Bachelor, "there are no such horrors as the horrors of the mind". To nie jakiś kundel przyprawia ludzi o obłęd ze strachu, tylko ich własny umysł, poddany eksperymentom. Co więcej: to jest sam Kanon. Przecież ACD sugerował wyraźnie, jak ważną rolę odgrywało bezustanne podsycanie lęku Baskerville'ów przed starą legendą. Pamiętają, że to Stapleton? To niech tym razem nazwisko to nosi bezwzględna morderczyni fosforyzujących królików. Kanalią będzie kto inny. Nie będą się bali "śladów wielkiego psa", już choćby dlatego że samo zdanie "Mr Holmes, they were the footsteps of a gigantic hound" (ukochany przez sherlockistów cytat wszechczasów) brzmi dziś staroświecko? Obróćmy słabość w siłę. Niech Sherlock się nim zachwyci. Niech każe je powtórzyć - tu holmesiści będą już autentycznie ryczeć z zachwytu. Niech z jego powodu postanowi zająć się tą sprawą i niech wreszcie to właśnie zdanie i ten staroświecki "Hound" stanie się kluczem do całej, upiornej intrygi. Paradoksalnie niemal: o wiele bardziej realistycznej niż w dotychczasowych odcinkach. Podobne - koszmarne - badania naprawdę miały miejsce. Ludzie naprawdę próbują zmajstrować fosforyzujące króliki. I gdyby tylko ktoś w jakiejś zabitej dechami dziurze zwęszył szansę na znęcenie turystów legenda o koszmarnym pas-kundlu, to z całą pewnością następnego dnia pierwszy dostępny, szczekający czworonóg zostałby ucharakteryzowany na potwora Frankensteina i byłby pokazywany za odpowiednią opłatą.
KONIEC SPOILERÓW
Efekt? "Hounds of Baskerville" są zarazem jedną z najwierniejszych i jedną z najśmielszych ekranizacji HOUN. Ale ten film, w odróżnieniu od innych "Psów...", ogląda się w napięciu od początku do końca.
"Psy..." Gatissa podobały mi się najbardziej ze wszystkich tych BBC-perełek także dlatego, że to "najprostszy" epizod. Nie ma tu, jak zauważył także Zwierz (którego recenzję podlinkuję jeszcze raz na końcu - nasze wrażenia były pod wieloma względami identyczne!) typowych dla Moffata fajerwerków i fabularnych efektów specjalnych. Tej prostoty, charakterystycznej dla opowiadań naszego kochanego Doktora, chyba trochę mi brakowało w porzednich odcinkach, które są takie nowoczesne, zamotane, szybkie, pękające od wątków i wymyślnych dialogów. Może się starzeję, ale potrzebuję więcej czasu na pełne przeżycie emocji i wejście w historię. Tu, na przykład, znalazło się dość scen, by wspaniale dawkować napięcie w wątku biedaczka Henry'ego, czyli naszego kochanego Alonsa (patrz: przedostatni post z przypisem). Jeszcze nigdy przedtem autentycznie nie bałam się o tego bohatera HOUN.
"Psy..." dają także Sherlockowi i Johnowi troszkę więcej czasu na świadome rozwijanie ich relacji. Tym razem zresztą i Cumberbatch i Freeman dostali wielkie pole do aktorskiego popisu i oni już wiedzieli, jak je wykorzystać.
MAŁE SPOILERY
Sherlock jest wspaniały w scenach manii i paniki. To po prostu on, Holmes z Kanonu, na drugim biegunie depresji (w sprawie Holmesa-ChADowca więcej w postach oznaczonych tą etykietą). Zakrwawiony, z harpunem w ręce, rozdygotany, wściekły, błagający o sprawę, o jakikolwiek ochłap, który mógłby cisnąć na pożarcie swojemu rozszalałemu umysłowi. Nie: podekscytowany. Nie: zabawnie gadatliwy, jak Downey. To jest prawdziwa mania, gonitwa myśli, nieznośne, wyczerpujące, pożerające napięcie.
I to jest prawdziwe przerażenie. Mało kto pokazał nam kiedykolwiek porządnie przestraszonego Holmesa, prawda? A to jest przecież - tak jak w Kanonie! - opowieść, w której Sherlock przez cały czas walczy o odzyskanie kontroli, nad przestępcą, ale i nad sobą. Jest poza swoim naturalnym środowiskiem - Londynem - i mierzy się ze sprawą, którą ze wszystkich sił stara się wyjaśnić w racjonalny sposób. Holmes nie może sobie pozwolić na najmniejsze zwątpienie w światło rozumu (i zdrowego rozsądku), to byłby jego koniec. Cumberbatch pokazuje nam to wstrząsająco dobitnie. Co ciekawe - i wspaniałe - wydaje się, że wizja utraty przyjaźni Watsona wywołuje w nim podobną panikę. Przez moment Sherlock chwyta za serce swoją nieporadnością w relacjach międzyludzkich... ale po chwili znowu wkurza bezczelnym eksperymentem na przyjacielu. Cały Holmes.
Watson... Watson nigdy nie był lepiej napisany ani zagrany. U Zwierza znajdziecie - między innymi - wspaniały gif, który pokazuje, jak nasz doktor potrafi przeobrazić się nagle w wysokiego rangą oficera. Potrafi też pięknie się fochać, z cudownym dystansem podchodzić do narcyzmu Sherlocka, z troską - do jego szaleństwa no i, co najważniejsze, jest wymarzonym partnerem. Każdy sherlockista zachwycony będzie sceną przeniesioną prosto z BLUE, w której Holmes usiłuje wyłudzić informacje pod pretekstem lipnego zakładu, a Watson musi błyskawicznie odnaleźć się w tej sytuacji.
KONIEC MAŁYCH SPOILERÓW
A na sam koniec: to, że nie było fajerwerków, nie oznacza, że brakowało charakterystycznych dla tej serii smaczków. Niezapomnianych min Mycrofta. Scen, w których fan Sherlocka wyraża rozczarowanie, że detektyw nie ma "tego kapelusza"... Korespondencji od niedoszłych klientów. Fantastycznych dedukcji, których, co naprawdę zadziwiające, twórcy w ogóle nam nie żałują. Jeszcze nigdy nie było takiej ekranizacji Sherlocka, w której włożono by tyle pracy w dopieszczanie jego rozumowań...
Nie chcę kończyć tej recenzji. Nie chciałam, by kończył się ten cudowny, najlepszy z możliwych HOUN, przedostatni już odcinek w króciutkim sezonie "Sherlocka".
A już na pewno nie chcę oglądać tego, TEGO Watsona, gdy dowie się, że Holmes spadł w otchłań Reichenbach.
Możemy się pocieszać, że "pewnie kiedyś zrobią następny sezon", że "można obejrzeć przecież inne EMPT". Za tydzień czeka nas emocjonalna jatka.
---
*Stali Czytelnicy pewnie są zdziwieni, skąd ten pierwszosobowy coming out Sherlockisty. To proste: szykuję uroczysty nastrój przed recenzją z "Reichenbach Falls". Przecież nie napiszę "Sherlockista się zryczał"!
9 komentarzy:
Znowu komentarz na gorąco, jeszcze płoną mi dłonie (dosłownie :D!) To może zrobić się nudne, albo podejrzane ale... dosłownie wszystko co zostało tu napisane jest zgodne z wszystkimi szalonymi myślami jakie przebiegły przez moją zbolałą łepetynę! Be my sherlockian valentine! Dosłownie WSZYSTKO zdobyło moje serce! WSZYSZTKO ( no może oprócz tego słabego CGI psa ;D) Więcej napiszę jak ochłonę, bo bardzo teraz chce wszystkich Sherlocznych przyjaciół ukochać!!!
Odezwę jak się tylko uzbroję w kilka solidnych faktów!
That is quite brilliant, od tytułu aż po ostatnie słowa.
Odcinek był rewelacyjny, klimatycznie lepszy niż poprzedni. A i Holmes bardziej ludzki. A następny natomiast nas zmiecie. Cóż się więcej rozpisywać w temacie ^^
Odcinek absolutnie mnie zatkał, więc nie jestem w stanie powiedzieć nic poza tym, że zdecydowanie nie chcę przyszłego tygodnia. Nie. Nienienienienie.
/Zostanę sobie anonimowym przyczajonym tygrysem, ale zapewniam o moim wiernym czytelnictwie bloga :)/
Swoją drogą... ktokolwiek zrozumiał zakończenie odcinka? zakładam że wszyscy piszący komentarze już oglądali całość więc może podzielmy się przemyśleniami O CO CHODZI?!
witam drugą maniaczkę Sherlocka Holmesa i pozdrawiam! :) Będę tu zaglądać częściej :)
Ja sądzę, że z osądami końcówki należy się wstrzymać do ostatniego odcinka. Jakkolwiek dziwnie ona wygląda, panowie scenarzyści przyzwyczaili nas już do tego, że w "Sherlocku" nic nie jest tym, czym się na pierwszy rzut oka wydaje :)
Świetny odcinek, aczkolwiek winowajca do przewidzenia.
Pozdrawiam.
No tak, winowajca do przewidzenia choć nie jest to tak zrobione jak w Study In Pink gdzie chyba Holmes ostatni się połapał. Choć w pilocie, tym nie puszczonym w tv, było nieco inaczej i w ogóle za pierwszy odcinek uznaję ten pilot bo po prostu jest lepszy :D
Film świetny, a początek z dzwoneczkiem, papierosem i cluedo powalił mnie na kolana :D Aczkolwiek moim skromniutkim zdaniem nic nie przebije klasyki z Brett'em, dedukcją laski i zasadzką na tytułowego psa ;)
Pozdrawiam ^^
Prześlij komentarz