HOUN
Kto obiecywał, że słowa będą wyłącznie angielskie?
Dziwne, przesadne, groteskowe, nieoczekiwane, zupełnie jak to bardzo francuskie słowo w samym sercu brytyjskiego Kanonu. Już lepiej brzmi bardziej swojskie "bizarre" - no ale bizarre nie jest na O, a na B doprawdy konkurencja była dla niego zbyt silna.
I know, my dear Watson, that you share my love of all that is bizarre and outside the conventions and humdrum routine of everyday life (REIG)
Szczerze? I tak i nie, mój drogi Sherlocku.
Na temat barwnych dziwactw Kanonu mam tyle mniej więcej opinii, ile ta ośmiorniczka ma macek (wiem, mieliśmy jej nie widzieć, zdaje się, prawda? No cóż, ja widzę...) i każda z tych macek ciągnie mnie w trochę inną stronę.
Nie wiem , czy zwróciliście uwagę, ale jesteśmy dopiero w piątym króciutkim akapicie tekstu o słówku outré, a Sherlockista już zamienił się w ośmiornicę. To ma mnóstwo zalet, na przykład mogę nie przerywając pisania na klawiaturze sięgnąć po kubek z kawą i jeszcze delikatnie poprzyssawać się w nos, a poza tym mam fajny ogród, więc nasza pierwsza macka będzie zdecydowanie optymistyczna.
Macki są dobre. Tfu! Dziwactwa są dobre. Nie po to sięgamy po literaturę kryminalną, żeby czytać pokornie o tym, jak pani Hudson smażyła naleśniki, a sąsiad spod trójki wyszedł na spacer i co gorsza wrócił. Humdrum routine of everyday life wykańcza nudą nie tylko Holmesa. Obcięte ucho (CARD), kobieta podejrzana o wampiryzm (SUSS) albo klątwa krwiożerczego psa (HOUN) to jest coś, co skutecznie nas obudzi i od razu poprawi humor (w końcu nie nasze ucho i nie nasz pies). Jeśli chodzi zatem o rozbudzanie apetytów, cenimy groteskę tak samo jak Holmes.
Druga macka zawisła jednak groźnie w powietrzu, by przypomnieć nam, że takie właśnie cuda niewidy i rytuały voodoo (WIST) często za bardzo koncentrują na sobie uwagę i rozpraszają detektywa. Mogłoby się wydawać, że to jest w zasadzie problem detektywa a nie nasz - i w dodatku taki problem, który tak naprawdę przeszkadza tylko nieszczęsnym przedstawicielom policji (zarówno Holmes w cytacie przytoczonym na samym wstępie, jak i Poirot wielokrotnie podkreślali, że nie dają się zwodzić egzotycznym pozorom sprawy). To biedni zawodowi stróże prawa nie wiedzą, co ze sobą począć, gdy na miejscu zbrodni zastają siedem zegarów (Christie). Holmes bezbłędnie niemal odróżnia egzotykę ważną (nadzwyczaj małe ślady stóp w SIGN) od ściemy (HOUN).
Niestety, trzecia macka podchwyciła wątek i wskazała, że jest jeszcze jedna osoba, której grozi nadmierne skupienie uwagi na tym, co outré - i jest nią autor. A Doyle'a wołami nie odciągnie się od "ekscytującej egzotyki". Wszystkie jego outré wątki podzieliłabym generalnie rzecz biorąc na trzy kategorie: takie, które zestarzały się troszkę i sprawiają wrażenie poczciwej ramoty, takie które zestarzały się bardzo i są w dużej mierze nie do czytania oraz takie, z którymi w ogóle nie wiadomo co zrobić. Na te zaś kategorie nakłada się podział o wiele dla Kanonu istotniejszy, czyli na egzotykę nadprzyrodzoną i zupełnie przyrodzoną, ale pochodzącą z odległych krain.
Szczególnie częstym i dość nieszczęśliwym połączeniem jest typ raczej "przyrodzony", ale za to mocno zdezaktualizowany, bowiem wywodzący się z wspaniałych czasów, gdy nad Imperium Brytyjskim słońce nie śmiało zajść bez pozwolenia królowej. Młodzi Anglicy ruszali w świat na poszukiwanie przygód, bronili kolonii albo i zapuszczali się jeszcze dalej, po czym wracali do ojczyzny zgarbieni i połamani, w towarzystwie okrutnych przedstawicieli odległych plemion (Tonga z SIGN) albo mangust (CROO). W tym wypadku detektyw nie ma żadnego problemu - Holmes prawdopodobnie bez żadnego trudu rozpoznaje odcisk stopy przedstawiciela dowolnego plemienia na świecie - Sherlockista jednak zawsze czuje się lekko oszukany. Kiedy u Christie narzędziem zbrodni jest dmuchawka z zatrutymi strzałkami, wszystkie wskazówki, do kogo mogła należeć i kto wykorzystał ją jako narzędzie zbrodni, dostaliśmy na talerzu. Do nas należało tylko złożyć je we właściwą całość. U Doyle'a, jest to wyłącznie okazja, żeby Holmes popisał się wiedzą i poznęcał nad jakimś niezorientowanym inspektorem. Bierni i znudzeni siedzimy jak na tureckim kazaniu.
Co gorsza, fakty te są zwykle na tyle... egzotyczne, że nawet nie budzi ono w nas specjalnego szacunku do Holmesa. Człowiek, który potrafi zrobić coś, co wydaje się osiągalne, chociaż tak naprawdę nie jest - dedukcja życiorysu brata Watsona na podstawie zadrapań na zegarku - wywołuje podziw. Człowiek, który ni z tego ni z owego, w losowych przypadkach robi za chodzącą encyklopedię (chociaż Watson usiłował jednocześnie budować wizerunek Holmesa jako kogoś o niezwykle ograniczonych zainteresowaniach), może wywołać tylko jedną z dwóch reakcji: "jasne, już wierzę, że detektyw ma w głowie leksykon dzikich ludów świata, podobno specjalizował się w tytoniu?" lub "oj tam oj tam, sprawdził pod stołem w google".
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to miało działać, w założeniu, tak samo z siebie - fakt, że poczytamy sobie dziewne nazwy, opisy dalekich krajów czy nieznanych rytuałów miał chyba być okropnie fajny. Może kiedyś i był? Nietrudno dostrzec, że rozwiązanie zagadki w SIGN przypomina nieco Rue Morgue Poego, w której detektyw Dupin również musi trafnie rozpoznać niezwykle outré zbrodniarza. W każdym razie, macka czwarta is not amused.
Połączenie "dziwactwo nie-nadprzyrodzone" oraz "z odległych krajów" często, niestety, przybierało postać, z której można by się okropnie śmiać, gdyby nie była tak beznadziejnie nudna. Ameryka. Ameryka w Kanonie jest w zasadzie jednym wielkim źródłem wszystkiego co outré i tu Sherlockista nie może się nie zgodzić. Mormoni, mafie i mordercy z przeszłości rysujący ludziki wciąż hulają po tym bezkresnym kraju, w którym ludzie mówią dziwnym językiem i oglądają "Elementary".
Trzeba sobie jednak powiedzieć, że motyw "zemsty za grzechy przeszłości" jest, generalnie rzecz biorąc, może odrobinkę zbyt wyeksploatowany w kanonicznych opowieściach (STUD, SIGN, VALL, DANC, FIVE, RESI, BOSC, CROO...), a już szczególnie często sprawdza się formuła "byłem kiedyś w Ameryce/sprowadziłem sobie żonę z Ameryki" ---> "mam przechlapane". (Opcjonalnie w miejsce "Ameryki" można wstawić "Australię".) I nie chodzi mi tu o to, że za szóstym razem czujemy już lekkie znużenie rozpoznając znajomy schemat. Czujemy znużenie już za pierwszym razem, bo to znów są takie dedukcje, w których zazwyczaj nie możemy z Holmesem rywalizować. A już najgorsze, co nas może spotkać, to oczywiście takie chwyty jak w STUD, gdy zamiast rozwiązywać zagadkę z detektywem, wysłuchujemy przedługiej opowieści o tym, jak to egzotycznie naprawdę w tej Ameryce było.
Coraz niecierpliwiej kiwa jednak na mnie szósta macka, która gwałtownie chce wtrącić jakaś ważną uwagę w obronie egzotyki nadprzyrodzonej.
Faktycnie, nadprzyrodzone elementy w Kanonie, czy raczej: podejrzenie, że takowe występują, sprawdziło się fantastycznie we wszystkich przypadkach, a szczególnie w HOUN. Było tak nie tyle dlatego, że pies-demon nie zgubił nieco grozy z biegiem lat, a nawet już stuleci. Zgubił. Całą frajdę przynosi nam nastawienie Holmesa.
Zazwyczaj mówi się o tym temacie w dość podniosłym tonie (i Sherlockiście też mogły się zdarzyć takie wypowiedzi), ale to jest czekonotka, w kalendarzu adwentowym się nie kłamie, czas więc powiedzieć sobie prawdę. Holmes naprawdę chciałby wierzyć w świętego Mikołaja, a przynajmniej w wampiry. Owszem, jest dzieckiem swojej scjentystycznie do życia nastawionej epoki, nie chciałby zwątpić w potęgę ludzkiego umysłu, wszystko dzielnie racjonalizuje, ale trudno nie żywić podejrzeń, że gdzieś w głębi okropnie by chciał, żeby to jednak było serio z tym upiorem.
It is a worthy setting if the devil did decide to dabble in the affairs of men - mówi dosyć tęsknie. Chociaż zazwyczaj zarzeka się, jak to nie ulega przesądom, nie mogę wprost oprzeć się wrażeniu, że za tą maską porządnego, grzecznego racjonalisty, kryje się chłopiec, który doskonale widzi, że wampiry są, zasadniczo, BRILLIANT (jak ująłby to Arthur Shappey). Brett naturalnie i pod tym względem przejrzał Holmesa na wylot. Słuchamy zatem twierdzeń wygłaszanych ze stosowną powagą, łypie Sherlock ironicznie na nas i nasze zabobony, a jednak pamiętamy, że choć nie przyznaje się do żadnej religii, to wiary w jakikolwiek ponadprzyrodniczy porządek nigdzie się absoutnie nie wypiera. Trudno też oczekiwać, by tak jednoznaczne deklaracje mógłby mu kiedykolwiek włożyć w usta jego autor redaktor Watsona, który - choć z osobistych i tragicznych powodów - to jednak szczerze uwierzył w wirujący stolik.
Siódma macka również wystąpi w obronie Kanonu, wskazując, że kategoria "nie wiemy co z tym w ogóle zrobić" stosuje się, tak naprawdę, tylko do jednego przypadku: CREE. CREE to jest takie opowiadanie, że czytelnik długo czuje się zupełnie oszołomiony zagadką, ale rozwiązanie oszołamia go znacznie bardziej. Oto profesor, który chce się żenić ze znacznie młodszą od siebie kobietą, zaczyna dziwnie się zachowywać. Łazi po ścianach, zakrada się do pokoju córki, pies go nie poznaje (w Kanonie to niezawodny znak, że coś się dzieje!), krótko mówiąc: upodabnia się do małpy. Co się okazuje? Profesor zupełnie serio zaczął zmieniac się w małpę, ponieważ w celu przywrócenia sobie młodzieńczego wigoru zaczął zażywać niesprawdzony preparat z małpiej spermy.
Gdybym umiała jakoś to skomentować, nie wrzuciłabym CREE do kategorii "naprawdę nie wiadomo, co z tym zrobić". Przyjmuję jednak argument siódmej macki, że to jedyne takie - kompletnie outré - opowiadanie.
Z przyjemnością przyznam bowiem, że absolutnie wszystkie te nudziarstwa i dziwactwa wynagradza mi Doyle z nawiązką - bo są w Kanonie i takie outré wątki, które wypadły zupełnie genialnie.
Ulubione takie outré opowiadanie Sherlockisty to, oczywiście, REDH, najśmieszniejszy chyba tekst całego Kanonu, w którym groteskowa jest nie tyle egzotyka, ile czysty absurd fabuły. Sherlockista często żałował, że tak rzadko sięgał Doyle po absurd w Kanonie, bo koncepcja "ligi rudowłosych", która zapewnia swoim członkom utrzymanie w zamian za przepisywanie encyklopedii to najlepszy dowód, że nie brakowało mu talentu i do takich wątków. Innym przebłyskiem tego talentu była oczywiście historia ze SCAN i Holmes, który w przebraniu świadkuje na ślubie Irene Adler i w nagrodę dostaje jeszcze suwerena - trudno to jednak nazwać outré, szczególnie jeśli w tej samej kategorii chce się zmieścić profesora-małpę...
Szczerze? I tak i nie, mój drogi Sherlocku.
Na temat barwnych dziwactw Kanonu mam tyle mniej więcej opinii, ile ta ośmiorniczka ma macek (wiem, mieliśmy jej nie widzieć, zdaje się, prawda? No cóż, ja widzę...) i każda z tych macek ciągnie mnie w trochę inną stronę.
Nie wiem , czy zwróciliście uwagę, ale jesteśmy dopiero w piątym króciutkim akapicie tekstu o słówku outré, a Sherlockista już zamienił się w ośmiornicę. To ma mnóstwo zalet, na przykład mogę nie przerywając pisania na klawiaturze sięgnąć po kubek z kawą i jeszcze delikatnie poprzyssawać się w nos, a poza tym mam fajny ogród, więc nasza pierwsza macka będzie zdecydowanie optymistyczna.
Macki są dobre. Tfu! Dziwactwa są dobre. Nie po to sięgamy po literaturę kryminalną, żeby czytać pokornie o tym, jak pani Hudson smażyła naleśniki, a sąsiad spod trójki wyszedł na spacer i co gorsza wrócił. Humdrum routine of everyday life wykańcza nudą nie tylko Holmesa. Obcięte ucho (CARD), kobieta podejrzana o wampiryzm (SUSS) albo klątwa krwiożerczego psa (HOUN) to jest coś, co skutecznie nas obudzi i od razu poprawi humor (w końcu nie nasze ucho i nie nasz pies). Jeśli chodzi zatem o rozbudzanie apetytów, cenimy groteskę tak samo jak Holmes.
Zadowolona ośmiorniczka! |
Druga macka zawisła jednak groźnie w powietrzu, by przypomnieć nam, że takie właśnie cuda niewidy i rytuały voodoo (WIST) często za bardzo koncentrują na sobie uwagę i rozpraszają detektywa. Mogłoby się wydawać, że to jest w zasadzie problem detektywa a nie nasz - i w dodatku taki problem, który tak naprawdę przeszkadza tylko nieszczęsnym przedstawicielom policji (zarówno Holmes w cytacie przytoczonym na samym wstępie, jak i Poirot wielokrotnie podkreślali, że nie dają się zwodzić egzotycznym pozorom sprawy). To biedni zawodowi stróże prawa nie wiedzą, co ze sobą począć, gdy na miejscu zbrodni zastają siedem zegarów (Christie). Holmes bezbłędnie niemal odróżnia egzotykę ważną (nadzwyczaj małe ślady stóp w SIGN) od ściemy (HOUN).
Niestety, trzecia macka podchwyciła wątek i wskazała, że jest jeszcze jedna osoba, której grozi nadmierne skupienie uwagi na tym, co outré - i jest nią autor. A Doyle'a wołami nie odciągnie się od "ekscytującej egzotyki". Wszystkie jego outré wątki podzieliłabym generalnie rzecz biorąc na trzy kategorie: takie, które zestarzały się troszkę i sprawiają wrażenie poczciwej ramoty, takie które zestarzały się bardzo i są w dużej mierze nie do czytania oraz takie, z którymi w ogóle nie wiadomo co zrobić. Na te zaś kategorie nakłada się podział o wiele dla Kanonu istotniejszy, czyli na egzotykę nadprzyrodzoną i zupełnie przyrodzoną, ale pochodzącą z odległych krain.
Szczególnie częstym i dość nieszczęśliwym połączeniem jest typ raczej "przyrodzony", ale za to mocno zdezaktualizowany, bowiem wywodzący się z wspaniałych czasów, gdy nad Imperium Brytyjskim słońce nie śmiało zajść bez pozwolenia królowej. Młodzi Anglicy ruszali w świat na poszukiwanie przygód, bronili kolonii albo i zapuszczali się jeszcze dalej, po czym wracali do ojczyzny zgarbieni i połamani, w towarzystwie okrutnych przedstawicieli odległych plemion (Tonga z SIGN) albo mangust (CROO). W tym wypadku detektyw nie ma żadnego problemu - Holmes prawdopodobnie bez żadnego trudu rozpoznaje odcisk stopy przedstawiciela dowolnego plemienia na świecie - Sherlockista jednak zawsze czuje się lekko oszukany. Kiedy u Christie narzędziem zbrodni jest dmuchawka z zatrutymi strzałkami, wszystkie wskazówki, do kogo mogła należeć i kto wykorzystał ją jako narzędzie zbrodni, dostaliśmy na talerzu. Do nas należało tylko złożyć je we właściwą całość. U Doyle'a, jest to wyłącznie okazja, żeby Holmes popisał się wiedzą i poznęcał nad jakimś niezorientowanym inspektorem. Bierni i znudzeni siedzimy jak na tureckim kazaniu.
Co gorsza, fakty te są zwykle na tyle... egzotyczne, że nawet nie budzi ono w nas specjalnego szacunku do Holmesa. Człowiek, który potrafi zrobić coś, co wydaje się osiągalne, chociaż tak naprawdę nie jest - dedukcja życiorysu brata Watsona na podstawie zadrapań na zegarku - wywołuje podziw. Człowiek, który ni z tego ni z owego, w losowych przypadkach robi za chodzącą encyklopedię (chociaż Watson usiłował jednocześnie budować wizerunek Holmesa jako kogoś o niezwykle ograniczonych zainteresowaniach), może wywołać tylko jedną z dwóch reakcji: "jasne, już wierzę, że detektyw ma w głowie leksykon dzikich ludów świata, podobno specjalizował się w tytoniu?" lub "oj tam oj tam, sprawdził pod stołem w google".
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to miało działać, w założeniu, tak samo z siebie - fakt, że poczytamy sobie dziewne nazwy, opisy dalekich krajów czy nieznanych rytuałów miał chyba być okropnie fajny. Może kiedyś i był? Nietrudno dostrzec, że rozwiązanie zagadki w SIGN przypomina nieco Rue Morgue Poego, w której detektyw Dupin również musi trafnie rozpoznać niezwykle outré zbrodniarza. W każdym razie, macka czwarta is not amused.
Czy to nie jest wspaniały klan ośmiornic? Strona artysty. |
Połączenie "dziwactwo nie-nadprzyrodzone" oraz "z odległych krajów" często, niestety, przybierało postać, z której można by się okropnie śmiać, gdyby nie była tak beznadziejnie nudna. Ameryka. Ameryka w Kanonie jest w zasadzie jednym wielkim źródłem wszystkiego co outré i tu Sherlockista nie może się nie zgodzić. Mormoni, mafie i mordercy z przeszłości rysujący ludziki wciąż hulają po tym bezkresnym kraju, w którym ludzie mówią dziwnym językiem i oglądają "Elementary".
Trzeba sobie jednak powiedzieć, że motyw "zemsty za grzechy przeszłości" jest, generalnie rzecz biorąc, może odrobinkę zbyt wyeksploatowany w kanonicznych opowieściach (STUD, SIGN, VALL, DANC, FIVE, RESI, BOSC, CROO...), a już szczególnie często sprawdza się formuła "byłem kiedyś w Ameryce/sprowadziłem sobie żonę z Ameryki" ---> "mam przechlapane". (Opcjonalnie w miejsce "Ameryki" można wstawić "Australię".) I nie chodzi mi tu o to, że za szóstym razem czujemy już lekkie znużenie rozpoznając znajomy schemat. Czujemy znużenie już za pierwszym razem, bo to znów są takie dedukcje, w których zazwyczaj nie możemy z Holmesem rywalizować. A już najgorsze, co nas może spotkać, to oczywiście takie chwyty jak w STUD, gdy zamiast rozwiązywać zagadkę z detektywem, wysłuchujemy przedługiej opowieści o tym, jak to egzotycznie naprawdę w tej Ameryce było.
Coraz niecierpliwiej kiwa jednak na mnie szósta macka, która gwałtownie chce wtrącić jakaś ważną uwagę w obronie egzotyki nadprzyrodzonej.
Faktycnie, nadprzyrodzone elementy w Kanonie, czy raczej: podejrzenie, że takowe występują, sprawdziło się fantastycznie we wszystkich przypadkach, a szczególnie w HOUN. Było tak nie tyle dlatego, że pies-demon nie zgubił nieco grozy z biegiem lat, a nawet już stuleci. Zgubił. Całą frajdę przynosi nam nastawienie Holmesa.
Zazwyczaj mówi się o tym temacie w dość podniosłym tonie (i Sherlockiście też mogły się zdarzyć takie wypowiedzi), ale to jest czekonotka, w kalendarzu adwentowym się nie kłamie, czas więc powiedzieć sobie prawdę. Holmes naprawdę chciałby wierzyć w świętego Mikołaja, a przynajmniej w wampiry. Owszem, jest dzieckiem swojej scjentystycznie do życia nastawionej epoki, nie chciałby zwątpić w potęgę ludzkiego umysłu, wszystko dzielnie racjonalizuje, ale trudno nie żywić podejrzeń, że gdzieś w głębi okropnie by chciał, żeby to jednak było serio z tym upiorem.
It is a worthy setting if the devil did decide to dabble in the affairs of men - mówi dosyć tęsknie. Chociaż zazwyczaj zarzeka się, jak to nie ulega przesądom, nie mogę wprost oprzeć się wrażeniu, że za tą maską porządnego, grzecznego racjonalisty, kryje się chłopiec, który doskonale widzi, że wampiry są, zasadniczo, BRILLIANT (jak ująłby to Arthur Shappey). Brett naturalnie i pod tym względem przejrzał Holmesa na wylot. Słuchamy zatem twierdzeń wygłaszanych ze stosowną powagą, łypie Sherlock ironicznie na nas i nasze zabobony, a jednak pamiętamy, że choć nie przyznaje się do żadnej religii, to wiary w jakikolwiek ponadprzyrodniczy porządek nigdzie się absoutnie nie wypiera. Trudno też oczekiwać, by tak jednoznaczne deklaracje mógłby mu kiedykolwiek włożyć w usta
Siódma macka również wystąpi w obronie Kanonu, wskazując, że kategoria "nie wiemy co z tym w ogóle zrobić" stosuje się, tak naprawdę, tylko do jednego przypadku: CREE. CREE to jest takie opowiadanie, że czytelnik długo czuje się zupełnie oszołomiony zagadką, ale rozwiązanie oszołamia go znacznie bardziej. Oto profesor, który chce się żenić ze znacznie młodszą od siebie kobietą, zaczyna dziwnie się zachowywać. Łazi po ścianach, zakrada się do pokoju córki, pies go nie poznaje (w Kanonie to niezawodny znak, że coś się dzieje!), krótko mówiąc: upodabnia się do małpy. Co się okazuje? Profesor zupełnie serio zaczął zmieniac się w małpę, ponieważ w celu przywrócenia sobie młodzieńczego wigoru zaczął zażywać niesprawdzony preparat z małpiej spermy.
Gdybym umiała jakoś to skomentować, nie wrzuciłabym CREE do kategorii "naprawdę nie wiadomo, co z tym zrobić". Przyjmuję jednak argument siódmej macki, że to jedyne takie - kompletnie outré - opowiadanie.
Z przyjemnością przyznam bowiem, że absolutnie wszystkie te nudziarstwa i dziwactwa wynagradza mi Doyle z nawiązką - bo są w Kanonie i takie outré wątki, które wypadły zupełnie genialnie.
Bardzo zadowolony Sherlockista z Kanonem w ostatniej, ósmej macce. |
Nieco bardziej pasuje do tej kategorii świetne TWIS (tak cudownie przywołane wczoraj przez Ninę w komentarzach do czekonotki N), w którym wszystko, począwszy od kuriozalnego spotkania Holmesa i Watsona w mrocznej palarni opium, po historię człowieka o wykrzywionej wardze i jego metod zarabiania na życie jest zaiste rozkosznie wręcz dziwaczne.
A poza tym, czy można wyobrazić sobie bardziej outré postać niż pan detektyw Sherlock Holmes?
***
Dziewiątą, zapasową macką musi Was Sherlockista uprzedzić, że czeka nas króciutka przerwa w dostawie czekonotek. Przez dwa najbliższe dni nie ma niestety zupełnie jak naprodukować nowych, nawet coś tam trzyma w zapasie, ale jeszcze nie uformowane do końca, a czekonotek nie można nadziewać w pośpiechu.
Do zobaczenia we wtorek, z bardzo straszną literką P!
4 komentarze:
Ja też uwielbiam ośmiornice, a najbardziej te wszystkie cudowne opowieści o tym, co ośmiornice wyprawiają w akwariach po zmroku: zjadają rekiny, przepalają żarówki itp.
[jn] ...i jak tu wytrzymać do wtorku, jak tu wytrzymać do wtorku, tu wytrzymać do wtorku, wytrzymać do wtorku, do wtorku...
No jak??? :-)
Tęsknię, no.
Slotyro Casino – Mapyro
Slotyro Casino is the 영주 출장마사지 second 광명 출장샵 of 의정부 출장마사지 its kind in the UK after the famous Flamingo Street Casino. The first of its kind in 원주 출장마사지 the UK. Play £10, get 강릉 출장마사지 20 free spins.
Prześlij komentarz