sobota, 8 grudnia 2012

ShKA - 8 grudnia, H jak Mrs HUDSON

H jak the Heart of Baker Street
i H jak Hołd

Droga Pani Hudson,

dzisiejsza czekonotka jest dla Pani, bo bez Pani żadnego Baker Street by nie było - i nas też nie byłoby na Sherlockianach. Owszem, może narodziłby się jakiś genialny Sherlock Holmes, może zamieszkałby ze swoim wspaniałym przyjacielem- doktorem, ale, proszę mi powiedzieć, co oni by jedli? 

Kto tak jak Pani znosiłby wszystkie te awantury i wybryki? Dziury od kul w ścianach, swąd eksperymentów, gości przyłażących o każdej porze dnia i nocy, czasem bez kciuka, czasem w kajdankach i pod eskortą policji, czasem zaś w tak fatalnym stanie, że trzeba było Pani herbaty, by trochę ukoić ich nerwy?

Pomyśleć, że Holmes nie zawsze raczył nawet zjeść te pyszne śniadania albo świąteczne kolacje, pochłonięty sprawą, przejęty swoją pozą ascety, który na tak przyziemne kwestie nie ma czasu. Nigdy się Pani na niego nie obraziła. Żadnego zrzędzenia, żadnych fochów, poważniejszych wyrzutów. Żadnego gdakania nadopiekuńczej pani gospodyni, wychowywania, zatruwania życia. To takie trudne, dać komuś zarazem wolność i bezpieczny dom, troszkę ciepła i zupełną swobodę, by wyfruwać i robić te wszystkie naprawdę ważne rzeczy. Pani musiała szczerze szanować tych swoich chłopaków; nie sądzę, by trudno było znaleźć innych, grzeczniejszych lokatorów na ich miejsce. Matki nie mają wyboru - właścicielki mieszkań zawsze mogą uprzejmie kazać najemcom się wynosić. A nawet z Moriartym mieszkałoby się pewnie lepiej. Myślę, że Pani się na nich poznała, bo rozumiała Pani, jak ważne i dobre rzeczy robią. Że miotają się po nocach, bo pomagają ludziom, nawet wtedy, gdy policja załamuje ręce - i że warto trochę im pobłażać.

Pani opinia liczy się dla mnie bardziej jeszcze niż peany Lestrade'a i referencje od zachwyconych klientów, bo nikt zwykle nie wie tylu okropnych rzeczy o nawet najwspanialszych postaciach, jak ci, którzy im służą na co dzień. Jeśli Pani przez tyle lat nie wystawiła im za drzwi walizek, zakurzonych papierów, listów przebitych nożem, upiornych skrzypiec (mam nadzieję, że lubiła Pani niemiecką muzykę), strzykawek i zestawu dużego chemika, to znaczy, że naprawdę musieli być w porządku.

A przecież nie ingorowała Pani tego, co tam wyprawiali. Gdy tylko dziwactwa przyjmowały naprawdę poważny obrót, gdy Sherlock przez całe trzy dni nic nie tknął i wydawał się chory, wtedy od razu wiedziała Pani co zrobić: biec po doktora Watsona. I kiedy okazało się, że tylko Panią nabrał, potraktował jak instrument i element planu, pewnie i tak przede wszystkim ucieszyła się Pani, że nie zachorował i nie umarł naprawdę. Ba, przecież wybaczyła mu Pani nawet wtedy, gdy zgrywał się, że zginął gdzieś nad wodospadem - i objawił się nagle, po trzech latach, jak duch, tak po prostu. Pani na to wszystko pozwoliła - najpierw, żeby Mycroft urządził w jego dawnym pokoju muzeum, w którym Pani, pokornie, przez trzy lata, nie ruszyła nawet żadnego papierka. A potem pozwoliła Pani, żeby on, Sherlock,  syn marnotrawny, wrócił rozkoszny i niczym nie speszony i zajął swój pokój przy 221 B, zupełnie, jak gdyby to miejsce mu się należało. Ja wiem, po prostu Pani za nim tęskniła. On, oczywiście, niewdzięczny jak zawsze, po spotkaniu powiedział tylko Watsonowi, że przyprawił Panią o spazmy z emocji - a ciekawe jak sam by się sprawił, gdyby przyszło mu zobaczyć Pani ducha.

Czasem jednak myślę, że może to wina drugiego Pani ulubieńca, doktora Watsona. Choć niby taki dżentelmen i szczególny wielbiciel kobiet, nigdy nie poświęcił Pani nawet odrobiny uwagi. Nie powiedział nam, skąd Pani pochodzi - czy trafnie domyślamy się, że ze Szkocji? Nie możemy mieć nawet pewni, jak ma Pani na imię - proszę zdradzić, czy to naprawdę Pani jest ową "Marthą" z "His Last Bow"? Zarumieniłaby się Pani pewnie, słysząc, ilu naukowców łamało sobie nad tym głowę... Proszę opowiedzieć nam coś o panu Hudsonie. O swojej młodości i emeryturze, o ukochanych książkach, o tym, czy w ogóle lubiła Pani gotować i czy wciągnęła się Pani choć trochę w tropienie przestępców. Tylko w filmach, czasem, pokazują nam te wszystkie rzeczy.

Jeremy i Rosalie, w samym
zdjęciu można się zakochać.
Dlatego często myślę, że jest Pani jedyną osobą spośród bohaterów Watsona i Doyle'a, o których prawdę zdradzają nam dopiero ekranizacje. Szczególnie kochał Panią Holmes Jeremy'ego Bretta i może dlatego jego Pani Hudson, Rosalie Williams, zawsze powtarzała, że w swojej roli czuła się cudownie naturalnie. Mam wielką nadzieję, że to on właśnie pokazał, jak było naprawdę. Że Holmes po powrocie z martwych przede wszystkim serdecznie Panią przytulił. Że choć raz dał Pani kwiaty. I że gdy samotnie błąkał się po ulicach, nękany bezsennością, depresją, koszmarnymi wizjami, bez kluczy, to Pani otworzyła mu drzwi. Proszę mu wybaczyć, jeśli czasem krzykiem domagał się dorożki, niech mi Pani wierzy, że gorzko żałował tych chwil opętania.

Przecież nie muszę tego Pani mówić - wie Pani doskonale, że, tak naprawdę, oni wszyscy Panią kochali. Nawet ten zrzęda Stephens, który tak się pieklił, gdy wytarła mu Pani kurze z papierów, choć przecież w ten sposób datował sobie sterty dokumentów. Nawet bardzo, bardzo nietypowy Holmes Caine'a z "Bez śladu" - a ten to miał z Panią szczególnie na pieńku, prawda? Sherlock Benedicta Cumberbatcha postawił sprawę jasno: porachuje kości każdemu, kto choćby palcem się na Panią zamierzy. Wszyscy, wszyscy oni, wszyscy Pani podopieczni. Szkoda, że nie znalazła Pani czasu, by odwiedzieć współczesny Nowy Jork. Mieszka tam teraz pewien bardzo słaby i kruchy Sherlock, ledwo co utrzymujący się w granicach swojej trudnej roli. Myślę, że gdyby miał Panią u boku, byłoby mu łatwiej. Przecież każdy prawdziwy Holmes przegląda się w Pani oczach niczym romantyczny bohater, Pani jest jego ostoją, kotwicą w rzeczywistości, najprawdziwszą rodziną, zawsze w tle, zawsze służy Pani pomocą, a gdy trzeba, na klęczkach przesuwa Pani woskowe popiersia. Jest też Pani jedyną osobą na całym świecie, która rozumie, przez co przechodzi Watson, z którą Watson może o tym wszystkim porozmawiać.


Droga Pani Hudson, w list wplotłam dla Pani kilka ilustracji, żeby wiedziała Pani, że świat Pani nie zapomniał, w Pani rolę wcielają się kolejne wspaniałe kobiety. Gdziekolwiek tylko pojawia się Sherlock, Pani podąża za nim. Bez Pani nie ma żadnej dobrej ekranizacji, nie ma w ogóle Baker Street, a najwyżej jakieś londyńskie mieszkanie. Holmes zaś bez Pani nie potrafi być do końca sobą. Brak mu tej odrobiny miękkości, hobbiciego przywiązania do ciepłego domu i ludzkiego sentymentu do czasem kruchej, czasem krzepkiej, ale zawsze na swój sposób serdecznej gospodyni, która towarzyszy mu przez cały najważniejszy okres jego życia. Bez Pani, nie miałby też tylu okazji, by odkrywać w sobie tego zawadiackiego ducha uczniaka, który lubi ukrywać przed dorosłymi swoje małe sekrety. I tylko czeka, aż znów go Pani zruga za fatalny bałagan w pokoju. Proszę to robić jak najczęściej, naprawdę to uwielbiamy.

Bo Sherlockiści także Panią kochają. I ten kalendarz nie byłby nic wart bez najserdeczniejszych podziękowań dla Pani.
.
ShK

5 komentarzy:

Iwona pisze...

"Szkoda, że nie znalazła Pani czasu, by odwiedzieć współczesny Nowy Jork. Mieszka tam teraz pewien bardzo słaby i kruchy Sherlock, ledwo co utrzymujący się w granicach swojej trudnej roli. Myślę, że gdyby miał Panią u boku, byłoby mu łatwiej."

Tego fragmentu nie mogłam ominąć bec pięknego, sentymentalnego westchnienia! Jedna z piękniejszych czekonotek!

Anonimowy pisze...

aharper : Przepięknie napisane!

Anonimowy pisze...

Dziecko kochane, to jest najpiękniejszy hołd dla Mrs. Hudson, jaki sobie można byłoby wymarzyć.

Jaka szkoda, że nie wiemy nic o Rosalie Williams - czy jeszcze żyje? Tak bardzo chciałabym móc napisać jej, jak kochamy jej panią Hudson...

Anonimowy pisze...

Wspaniała notka, bardzo wzruszająca. Odwalasz naprawdę mnóstwo dobrej roboty, abyśmy my, czytelnicy, niepoprawni fani SH, mogli się przy czytaniu wzruszyć czy też spojrzeć na dane sprawy inaczej.

Anonimowy pisze...

Lurcze, kocham Cie.