piątek, 19 marca 2010

Kto ma prawo do Sherlocka?

Jest taka tajemnica dotycząca Kanonu, która wydaje się Sherlockiście bardziej nieprzenikniona niż to, co robił Holmes w czasie 3 lat The Great Hiatus oraz czemu Mary woła na Johna "James" razem wzięte.
Tajemnica ta wiąże się z prawami autorskimi. Już kiedy Sherlockista beztrosko dość określił Andreę Plunket chlubnym mianem dysponentki owymi prawami, miał świadomość, że dotyka jakiejś sprawy smutnej i trudnej, ale postanowił się wówczas w to nie wdawać. Najkrócej rzecz ujmując, opinia, jakoby pani Plunket,  miała cokolwiek do powiedzenia w kwestii postaci sir Arthura Conan Doyle'a nie jest opinią powszechną. Głównym kontrkandydatem jest Jon Lellenberg, tytułujący się zarządcą majątku Dame Jean Conan Doyle, związany z potomkami Conan Doyle'a i sam zaangażowany w opracowywanie spuścizny ACD (redagował m. in. wybór listów ACD). Na dowód okładka poniżej:

Zazwyczaj w takich wypadkach o tym, co ma się stać opinią powszechną decyduje sąd. Tu jednak mamy do czynienia z ciekawą sytuacją, w której mimo licznych procesów - i wyroków - żadna ze stron nie wydaje się przekonana. Andrea Plunket bardzo stanowczo twierdzi, że Lellenberg jest oszustem i wylicza wszystkie uchybienia formalne, których - rzekomo? - się dopuścił. Lellenberg raczej stara się udawać, że ją lekceważy, handluje prawami jak gdyby nigdy nic, ale podkreśla, że gdyby ktoś zapłacił za owe prawa jednak Andrei Plunket, to on, Lellenberg, się wkurzy.
Sherlockista w ogóle pomija tu taką subtelność, że w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, w Wielkiej Brytanii Sherlock Holmes w ogóle nie jest już chroniony prawem autorskim, w związku z czym ani Plunket ani Lellenberg nic do gadania nie mają. Skoncentrujmy się na Zaoceanie.
W obliczu ciężkich pieniędzy do zgarnięcia w związku z wyglądanym przez Sherlockistę sequelem Warner Bros., sprawa jest jednak boleśnie aktualna i można tylko mieć nadzieję, że przepychanki nie opóźnią filmowania. Przedstawiciele WB, jak podkreślają autorzy równie asekurancko bezstronnych doniesień, starają się na razie nie zająć żadnej pozycji.
Dlatego zatem, kiedy Sherlockista trafił na styczniowy artykuł w Timesie poświęcony tej zawikładnej sprawie, odetchnął z ulgą, pewny, że teraz w końcu zrozumie, o co tu chodzi.
Artykuł - nareszcie! - dość jednoznacznie opowiada się po stronie Lellenberga, najcenniejsze jednak jest precyzyjne odtworzenie dziejów owego sporu.
Po śmierci Conan Doyle'a - rok 1930 - prawa do jego dzieł przejąła kolejno trójka dzieci, które miał z drugą żoną, Jean: Denis, Adrian (skądinąd autor bardzo sympatycznych apokryfów, takich jak ten) i wreszcie, od roku 1970, najmłodsza córka, po mamie nazwana również Jean, która w chwili śmierci ojca miała 17 lat. Wdowa po Denisie, Nina zdołała jednak wywalczyć prawo do praw dla siebie, ufundowała spółkę o nader stosownej nazwie Baskervilles Investments Ltd. - i popadła w długi. W 1976 roku prawa do dzieł Conan Doyle'a zostały sprzedane amerykańskiemu producentowi Sheldonowi Reynoldsowi, który w 1954 roku nakręcił uroczą skądinąd serię telewizyjnych Sherlocków z Ronaldem Howardem (Sherlockista ma nadzieję jeszcze o tej serii tu napisać - w kontekście może tylko napomknąć, że mimo wszelkich zalet owej serii trudno ją nazwać ściśle kanoniczną ;).
W 1980 roku w Wielkiej Brytanii Sherlock Holmes wszedł do "public domain", natomiast w 1981 Jean Conan Doyle udało się "odbić" prawa do Sherlocków. A przynajmniej tak twierdzi Times i Lellenberg. Dame Jean umarła w roku 1997, przekazując owe prawa Royal National Institute of Blind People, od którego odkupili je młodsi Doyle'owie.
Plunket twierdzi jednak, że to ona, a nie Reynolds, odkupiła prawa do Sherlocka Holmesa po bankructwie spółki Niny i tytułuje się zarządczynią majątku Conan Doyle'a. Na linkowanej już stronie wskazuje na szereg uchybień formalnych, których dopuścili się Dame Jean i Jon Lellenberg (problem polega na tym, że aby przejęcie praw było ważne należało jej przesłać w odpowiedni sposób "Notice of Termination", czego nie dopełniono - skądinąd Plunket poczyniła wszelkie kroki, by to uniemożliwić).
Plunket wskazuje, nie bez racji, że powiązania między Lellenbergiem a osobami, które wprawdzie nie są potomkami wielkiego ACD w linii prostej, ale noszą to samo nazwisko, sprawiają, że brzmi wiarygodniej.
Lellenberg dość beztrosko opowiada o planach do roku 2023 i Plunket traktuje z lekceważeniem i irytacją.

A Sherlockista może tylko powiedzieć, że skoro Plunket nie pozwala Downeyowi grać Holmesa-geja, to może niech te prawa lepiej ma ten Lellenberg ;)
Swoją drogą, Sherlockista może sobie tylko wyobrazić, jak wściekły jest Lellenberg, gdy czyta podobne doniesienia, które zupełnie nieświadomie i jednoznacznie wskazują Plunket jako właścicielkę praw autorskich...

Brak komentarzy: