Sherlockista z ogromną dumą rozpoczyna tę notkę, bowiem, jak wielokrotnie przyznawał, gry komputerowe z Sherlockiem Holmesem od lat stanowiły jego sherlockistyczną piętę achillesową i były wiecznym wyrzutem sumienia. Doniesienia o nowych grach, czy wersjach na konsolę traktował Sherlockista z należnym szacunkiem, ale choć wiernie zamieszczał je w blogu (patrz etykieta Gry), to jednak były to dla wieści z odległego i zamkniętego świata, a w dodatku pisane niezbyt zrozumiałym językiem.
Tymczasem teraz nareszcie i ShK odwiedził te niedostępne krainy - co więcej, przeszedł samodzielnie całą przygodówkę "Sherlock Holmes versus Jack the Ripper", co dla takiego leszcza jak Sherlockista stanowiło momentami wyzwanie frustrujące, by nie rzec: ponad siły.
Nie ośmieliłby się Sherlockista pisać z tej gry recenzji w zwykłym tego słowa znaczeniu - jak już podkreśla, nie tylko nie ma pojęcia o grach, ale w dodatku kompletnie nie ma z czym tej swojej pierwszej zaliczonej porównać. Żeby w ogóle zrozumieć, gdzie się ta gra mieści i sprawdzić, czy aby wszyscy prawdziwi gracze się z niej nie śmieją - albo na odwrót, czy przypadkiem nie przeszła z jakichś powodów do legendy - musiał Sherlockista zajrzeć na portale profesjonalne, jak gaminator.pl (podlinkowany jest opis gry). Nie jest, by tak rzec, ani ani. W tej sytuacji Sherlockista odetchnął spokojniej i pozwoli sobie jednak napisać parę słów o "SHvsJR" z czysto sherlockistycznego punktu widzenia.
Jakość grafiki - przeciętna - nie pozwala poważnie oceniać wyglądu i mimiki głównych bohaterów, ale nie rażą. Holmes jest wyższy, ciemnowłosy, szczupły, z orlim nosem - Watson nie za stary, z wąsem, obaj stereotypowo eleganccy, jak na wiktoriańskich dżentelmenów przystało. W niektórych momentach, Holmes przechodzi wspaniałą metamorfozę i prowadzi dyskretne śledztwo pod przebraniem niedomytego gazownika.
Wielkim atutem gry są dialogi, utrzymane w nieskazitelnym, chłodnym choć zarazem niezwykle barwnym i elokwentnym stylu Watsona. Kiedy trzeba, w mrocznych, cuchnących zaułkach dzielnicy Whitechapel, język również się zmienia i znów wydaje się dość realistyczny.
Dużo jest zadań, kilka inteligentnych (dedukcje, rzeczy, których trzeba się domyślić, żeby pójść we właściwym kierunku, zadania w rodzaju zrób drabinę z tego co masz pod ręką), kilka dość, prawdę mówiąc, nużących (koszmarne zadanie polegające na przesuwaniu obiektów w celu wyciągnięcia ze szpary pewnego amuletu i nieco łatwiejsze, ale równie infantylne poruszanie magnesami za szybką). Dla Sherlockisty-leszcza nawet bardzo proste wyzwania potrafiły stanowić poważną przeszkodę, czasem można bowiem w tej grze nieźle utknąć, jeśli nie uświadomimy sobie, że trzeba było wrócić do okna albo odkroić kawałek szmaty nożem. Jednak wszystkie te trudności mają w sobie wiele uroku. Łatwo było czytać w wygodnym fotelu o nadludzkiej spostrzegawczości Holmesa i przyjemnie było śledzić leniwie, jak pięknie wyciąga wnioski, a teraz, chociaż autorzy gry nie mają polotu Doyle'a, to jednak potrafili dać nam chociaż namiastkę szansy, by zrobić coś podobnego w praktyce. Smutne tylko, że najtrudniejsze fragmenty układanki rozpisali za nas - i nie wyszła im z tego szczególnie zaskakująca intryga. Sherlockista podejrzewa jednak, że od zwykłej gry trudno byłoby wymagać czegoś więcej - nie miało to być wyzwanie dla najwybitniejszych intelektów epoki.
Znakomita jest atmosfera gry i to nie tylko z uwagi na to, jak realistycznie oddana została ponurość biednych dzielnic Londynu (to przeważnie nie jest takie trudne). W tekstach Holmesa umiejętnie wyważono nieludzki chłód, bardzo ludzkie rozgoryczenie otaczającym go mrocznym światem i cierpkie poczucie humoru. Watson, niestety, jest sztampowy i nijaki; rzadko zdarza mu się choćby w minimalnym stopniu dać wyraz swojej indywidualności. Może dziwnie to brzmi, kiedy mówię o "indywidualności" garstki zaprogramowanych pikseli, ale niektóre postaci w "SHvsJR" są wyjątkowo wręcz wyraziste (jak sprzedawca karmy dla zwierząt czy dziennikarz Bulling). Za drugi plan przyznaje Sherlockista grze sześć na sześć holmesologicznych gwiazdek - jest zajmujący, zgodny z realiami epoki i niejednorodny, taki, jaki zazwyczaj bywa w opowiadaniach ACD. Znalazło się nawet miejsce dla odrobiny ludzkiego dramatu - także jak w prawdziwym Sherlocku.
W ogóle sporo jest w tej grze ukłonów w stronę Kanonu. Sherlock nie tylko gra na skrzypcach, ale i trzyma tytoń w perskim kapciu, ma VR wystrzelone na ścianie i - uwaga! - kpi sobie z powszechnego przekonania, jakoby chodził w czapce deerstalker. Korzysta z pomocy Baker Street Irregulars (chociaż wątek, w którym pomaga im uratować kotka jest przy całej swojej słodyczy pewną poetycką przesadą ;) i potrafi się porozumieć z przedstawicielem każdej klasy społecznej (w przeciwieństwie do Watsona, który jest w pewnych sytuacjach standardowo nieudolny). Kroi świnie (to jeden z najbardziej makabrycznych, ale i zarazem najśmieszniejszych fragmentów gry) i lepi ludzkie wnętrzności z gliny nie bacząc na zdumienie swojego przyjaciela. Wreszcie, na koniec, zachowuje się dokładnie tak, jak zapewne zachowałby się sam Sherlock Holmes, sądząc po kanonicznych opowadaniach. Za postać Holmesa należą się twórcom gry może nie gromkie, ale zachęcające oklaski.
Podsumowując, Sherlockista uważa swoje pierwsze kroki w świecie holmesowych gier za niezwykle udane, rozrywkę wszystkim maniakom Holmesa poleca (chociaż trzeba mieć odrobinę tolerancji dla infantylnych często zadań)
A Sherlockista zabiera się za "Sherlocka Holmesa i Arsene'a Lupin"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz