piątek, 24 września 2010

Młody Sherlock Holmes przeczytany

Hasło "Młody Sherlock Holmes" zawsze będzie się Sherlockiście kojarzyło z cudnym filmem o Sherlocku i Piramidzie Strachu z 1985 roku i nie zmieni tego nowa seria książek Andrew Lane'a, która została już kiedyś w tym blogu wstępnie zapowiedziana (można nawet obejrzeć jej trailer - tak tak, trailer powieści).
Młodego Sherlocka Holmesa od piramidy, jak już wspominał w tamtej notce, obejrzał Sherlockista w wieku młodym, na wzruszenia i wdzięk tytułowego Nicholasa Rowe'a oraz sztuczki Spielberga i Levinsona bardzo podatnym - młodego Sherlocka Lane'a (od Chmury Śmierci) przeczytał w wieku, w którym można już zacząć czytać powieści dla młodzieży od nowa, bo znowu sprawiają frajdę, ale jest ta frajda jakoś nieuchronnie podszyta sentymentalizmem.
Trudno więc Sherlockiście orzec, na ile książeczka Lane'a podobała mu się, bo obudziła w nim uśpione tomy Bahdaja, Ożogowskiej i Niziurskiego, a wraz z nimi dziecięce marzenia, żeby Sherlockiem zostać osobiście, a na ile - ponieważ to sympatyczna powieść sama w sobie.
Sympatyczna, bo kilka postaci, zwłaszcza zaś tutor detektywa Crowe i jego niezależna córka Victoria oraz dziecko ulicy Matty (który przypomina bardzo obdartych, wszędobylskich i sprytnych pomocników dorosłego Holmesa z Baker Street) jest sprawnie zarysowanych a intryżka wciąga nawet starszego czytelnika, a to z uwagi na ścielące się trupy z bąblami a to dzięki uroczemu Sherlockistycznemu wtrętowi w postaci pszczół, które, jak Czytelnicy wiedzą, były według Conan Doyle'a pasją Sherlocka już na emeryturze.
Nie jest przypadkiem, że ominął Sherlockista w tej wyliczance wszystkie ważne postaci, które Lane mógł wziąć z Kanonu, czyli Sherlocka, Mycrofta, Watsona i Moriarty'ego.
Sherlock ma 14 lat, jest ciekawski, lubi przygodny, wyróżnia się spośród rówieśników i daje dowody wybitnego talentu do dedukcji, ale poza tym zupełnie Sherlocka nie przypomina. Jest dzieckiem samotnym i wrażliwym, tęskni za mamą i siostrą, potrzebuje kontaktu z rodziną, nie do końca odnajduje się w skostniałym i chłodnym środowisku szkolnym i domowym, ubóstwia za to starszego, statecznego i opiekuńczego Mycrofta, który nie może poświęcić mu dość czasu z powodu ważnej pracy dla rządu. Każdy domorosły psycholog (a w XXI wieku nie ma po prostu czytelników niebędących domorosłymi psychologami) tak właśnie opisałby dzieciństwo i młodość braci Holmesów, których znamy z Kanonu. Duży Sherlock Holmes jest taki nieprzystępny i boi się uczuć, bo mały Sherloczek był bardzo wrażliwy, a dostał za mało zdrowej rodzinnej  miłości... jeśli z kimkolwiek jest duży Sherlock związany, to z jeszcze większym Mycroftem, którym z kolei już nikt się nigdy nie opiekował, więc wyrósł na kompletnego dziwaka... widzieliśmy to już w 20 pastiszach i jeszcze 40 ekranizacjach. I może właśnie dlatego chciałoby się choć raz przeczytać co innego. Wprawdzie autor usiłuje nie popaść w banał i nie malować sytuacji Sherlocka w czarno-białych barwach, ale przez to do powieści i do konstrukcji młodego Holmesa wkrada się nijakość. Bohater, zwłaszcza zaś bohater powieści młodzieżowej powinien być (zdaniem Sherlockisty) barwniejszy i bardziej wybitny - Sherlock jest po prostu rozgarniętym i inteligentnym nastolatkiem. Ale może ach-ta-dzisiejsza-młodzież tak woli, żeby móc się łatwiej identyfikować... Sherlockista osobiście wolał dzielnych piętanstoletnich kapitanów Verne'a i tym podobne, papierowe i nierealistyczne, ale jakżeż przy tym ekscytujące postaci ;)
Moriarty'ego i Watsona natomiast nie ma w ogóle (jeszcze - nie zapominajmy, że to dopiero początek cyklu i wiele tajemnic z tej pierwszej powieści nie zostało jeszcze wyjaśnionych) i to, naturalnie, można wybaczyć, ale...
...ale dość powiedzieć, że w "Młodym SH i piramidzie" Moriarty i Watson byli i wszystkim wyszło to na lepsze (kto nie pamięta Moriarty'ego, niech sobie przypomni uważnie końcówkę ;)).

Podsumowując, kontynuacją serii, która ma się ukazać w listopadzie, Sherlockista nie wzgardzi, ale w oczekiwaniu na nią odda się chętnie sentymentalnej kontemplacji "Młodego Sherlocka Holmesa" od piramidy.
A konkretnie:

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ale piramida strachu była naprawdę kiepska! Odejście od kanonu Doyla było okropne i w ogóle Holmes był mało holmesowaty...

Oki pisze...

Przeczytałam 3 pierwsze części cyklu na początku tego roku i chociaż zdecydowanie nie są wybitne, czytało się je dobrze (pochłonęłam ciurkiem) i widać, że autor się rozwija w miarę pisania - Black Ice AFAIR miał już naprawdę nieźle rozwiniętą intrygę.
W powodzi young adult paranormal novels, dobra powieść przygodowa jest w cenie.
No i Andrew Lane twierdzi, że stara się wiernie trzymać różnych drobnych wzmianek w Kanonie i na nich budować historię, więc to mu się chwali (w wydaniu, które czytałam były chyba nawet przypisy, w których wyjaśniali, która inspiracja skąd - ale ja nadal pomimo nie znam Kanonu na wskroś (chociaż z każdym czytaniem coraz więcej zostaje w głowie), więc może przeceniam ^^').

Za to, po raz kolejny, wkurza mnie problem polskich wydawnictw, które zaczynają wypuszczać jakąś serię, po czym nagle przestają, bo tak (mamy wydane 3 z 7 tomów). Jasne, że jak się uprę, to sobie kupię ebooka na Amazonie, bo nie mam problemów z czytaniem w oryginale, ale cenię sobie wolność a wyboru :/