środa, 6 kwietnia 2011

Holmes i baritsu... [Sherlockistyczne mity]

W oczekiwaniu na... na... na jakiekolwiek ciekawe wiadomości o czymkolwiek (od założenia tego bloga Sherlockiście nie zdarzył się tak ogórkowy sezon, a gorąca pod każdym względem wiosna nie sprzyja długim recenzjom), mały sherlockistyczny micik. A właściwie to trzy różne miciki, z których każdy jest nieprawdziwy, ale wszystkie jakoś tam w Kanonie osadzone.

Po pierwsze zatem, mówi się, że "baritsu", o którym wspomina Holmes w EMPT nie istnieje. Przypomnijmy, że ta właśnie sztuka walki pozwoliła ponoć Sherlockowi pokonać Moriarty'ego i utrzymać równowagę na krawędzi wodospadu Reichenbach. W rzeczywistości, jest to najprawdopodobniej literówka ACD, i to literówka, którą powtórzył za gazetowym artykułem. W późnowiktoriańskiej Anglii rodziła się bowiem moda na sztukę walki zwaną bartitsu, o której będzie jeszcze za chwilę.

Skoro wiemy już, że Holmes uprawiał jakąś sztukę walki, to możemy rozprawić się z mitem drugim: że był to detektyw typowo kanapowy (consulting detective), który zagadki rozwiązuje paląc fajkę przy kominku i którego może zagrać nawet 150-letni Christopher Lee.



(kto nie wie, ten niech się dowie, że dwadzieścia parę lat po roli Mycrofta w PLOSH już wówczas dość wiekowy Christopher Lee dostał rolę Sherlocka w sympatycznej skądinąd telewizyjnej serii długometrażowych filmów u boku całkiem przyzwoitego ale równie podstarzałego Patricka Macnee, prawdopodobnie dlatego, że bez Christophera Lee nie ma żadnych przebojów kina, ani Drakuli ani Gwiezdnych Wojen ani Tolkiena ani Holmesa ;) )

Z tym mitem z kolei rozprawili się już dość skutecznie Ritchie i Downey Jr., pokazując... jak by to powiedzieć... pokazując TO:


Często zdarza się, że zbyt brutalne kwestionowanie pewnych mitów prowadzi do popadania w skrajności, które także z prawdą nie mają wiele wspólnego i goła klata Downeya to klasyczny wręcz przypadek takiej sytuacji. Wprawdzie Sherlockista ucieszył się bardzo, że nareszcie wydobywa się z Kanonu mniej znane wątki (Holmes naprawdę umiał boksować), jednak po filmie Ritchiego zaczęto na nie kłaść nieproporcjonalny nacisk, tworząc kolejny, ostatni już mit: Holmesa jako wiktoriańskiego Chucka Norrisa.
Przede wszystkim, w Kanonie nie ma aż tylu wzmianek o tych Holmesowych walkach, żeby przypuszczać, że miał do nich szczególne upodobanie i tak wybitny talent, jak bohater Ritchiego, powalający przeciwników z pomocą błyskotliwych dedukcji. Dżentelmen w każdej epoce i w każdym kraju powinien potrafić się obronić, zwłaszcza jeśli w dodatku na co dzień zajmuje się tropieniem przestępców. Wiemy, że Sherlock uprawia boks, ale wątpliwe jest, czy regularnie, bo nigdy nie dowiadujemy się nic na temat walk, które mógłby ewentualnie staczać. Brak podstaw, by sądzić, że uczęszczał do wiktoriańskich fight-clubów. Wiemy poza tym tylko tyle, że świetnie się bawił w czasie bójki w gospodzie w SOLI (ach ta cudowna scena z Jeremym Brettem i opatrującym go potem Davidem Burkiem... :). I wiemy wreszcie, że poznał owo tajemnicze baritsu/bartitsu. Bartitsu, czyli jiujitsu w wersji dla wiktoriańskich dżentelmenów (ale także dobra samoobrona dla pań), wymyślone przez Edwarda Bartona-Wrighta, który w 1899 roku założył w Londynie ośrodek treningowy dla panów zainteresowanych mieszaniną różnych technik walki wręcz (a także przy użyciu laski) oraz ćwiczeń. Szkoła działała zaledwie trzy lata, po czym została w niejasnych okolicznościach zamknięta, a Barton-Wright zniknął w odmętach historii.
Wypłynął, o ironio, właśnie dzięki Ritchiemu i Downeyowi. To ich popularny, nowoczesny i ostro reklamowany Sherlock zainspirował aktywistów do szerszego promowania zapomnianej postaci. Linkowany na Sherlockianach Will Thomas jest zresztą jednym z bardziej znanych popularyzatorów bartitsu, a słynna wzmianka z EMPT zainspirowała powstanie filmu dokumentalnego, którego trailer Sherlockista załącza:






Trzeba przyznać, że jest coś wzruszającego w potędze prozy ACD. Jedno zdanie i to jeszcze z błędem sprawia, że po ponad stu latach ludzie gromadzą się w klubach i na forach, by dyskutować o sztuce walki wiktoriańskich i edwardiańskich dżentelmenów.
Zainteresowanych filmem odsyła Sherlockista tu, gdzie można również znaleźć link do wywiadu z twórcą filmu, Tonym Wolfe'em i dowiedzieć się więcej o samym bartitsu, Bartonie-Wrighcie oraz o przepięknej wyprawie badawczej śladami Sherlocka do wodospadu Reichenbach, gdzie miał miejsce najsłynniejszy pojedynek w historii tej sztuki walki...

2 komentarze:

Iwona pisze...

Och chciałabym się nauczyć tej sztuki walki. ;)

I moim zdaniem, nie warto tak źle oceniać Sherlocka Holmesa (2009) z Downeyem, dzięki niemu i tej produkcji wzięłam do ręki te książki a one mnie oczarowały, to było coś magicznego w granicach zdrowego rozsądku :)

9 pisze...

Sherlocku, mnie "Bartitsu" skojarzyło się z jakimś Japończykiem, który mówi w engrishu o cyckach barmanki... Przepraszam. :D

A jak tylko napisałaś "boks", momentalnie przypomniał mi się Brett i bójka w gospodzie, fenomenalna scena. :D