Właśnie tę frazę wzięła też na warsztat autorka pierwszej części obiecującego cyklu "lekcje Sherlocka Holmesa" ze strony bigthink.com w swoim artykule poświęconym wskazówkom, które możemy z Holmesa wyciągnąć, by zacząć w końcu aktywnie obserwować świat wokół nas, a nie tylko "widzieć", czyli bezrefleksyjnie przyjmować serwowaną nam papkę.
Bardzo zgrabnie pokazuje, jak zasada zwracania uwagi na to, czego nie ma, może nam pomóc wyślizgnąć się z macek marketingowców, którzy sztucznie dobierają nam informacje i ograniczają wybór a także to, że często niezrobienie niczego - jak pies, który nie ostrzegł właścicieli przed włamaniem - też w istocie jest decyzją i działaniem. Pies mógł zaszczekać, ale nie zaszczekał, bo znał włamywacza.
Wśród filozofów nauki nie ma zgody co do tego, czy należy uznawać tak zwane przyczyny negatywne, czyli niezajście pewnych okoliczności za zdarzenia w ogólności a przyczyny w szczególności (na przykład, czy przyczyną pożaru może być fakt, że w pobliżu nie było Sherlocka Holmesa z wiadrem wody? a czy przyczyną wypadku na przejeździe nie był fakt, że w pobliżu nie było dróżnika?). W wyjaśnianiu zjawisk i w indukcyjno-dedukcyjnej metodzie Holmesa to, co się nie zdarzyło niejednokrotnie odgrywa równie ważną rolę. A w życiu Sherlockisty to, że uroczy pan sprzedający mu internet nie powiedział, że bez ostrzeżenia internetu może nie być, za to ShK dowie się, że z powodu braku działań zerwał swoją umowę i otrzyma za to straszliwą karę - na której temat również żadnych informacji też nigdzie na wierzchu nie widać odegrało ostatnio rolę dość bolesną. Po pierwsze, ma utrudniony dostęp do Sherlockianów i materiałów. Po drugie, kto jak kto, ale ShK, który SILV, także z uwagi na piękną ekranizację z Brettem, wręcz uwielbia, mógł o tym wymownym nieszczekaniu psa pamiętać...
___
Dalej będzie już krótko, bo niczego nie ma, jak u Kononowicza :)
Zdjęć z planu Reichenbach Falls nie ma, bo są zupełnie nieciekawe - Cumberbatch jest ładnie ubrany w fioletową koszulę i granatowy szalik, Lestrade ma urocze okularki, które pożycza też uśmiechniętemuHobbitowi Watsonowi, ponadto widać dobrze już nam znany plan na Baker Street... - to wszystko razem nie jest warte zachodu z pożyczaniem/bezczelnym łupieniem cudzych fotografii. Mnóstwo takowych można obejrzeć na przykład tu, jeśli ktoś jest bardzo ciekawy ;), a podrasowane i skoncentrowane na Sherlocku znaleźć można na bardzo sprytnej fan-stronie Cumberbatcha.
Nie ma też powodów do obaw o Freemana - a konkretnie obaw wysłowionych przez Fandorina w komentarzu pod ostatnim postem (że zrzucą Cumberbatcha z wodospadu, bo nie będą mieli jak kręcić kolejnych sezonów z powodu Hobbita) :) Nie tylko pozwalają Freemanowi grać na dwa fronty, ale jeszcze wykorzystują ten fakt, żeby Jakcson (szef Hobbita) mógł sobie zrobić przerwę i skoczyć do San Diego (gdzie odbył się Comic Con i gdzie jest fantastyczne zoo, w którym można obserwować na żywo słonie przez kamerkę - ShK nie mógł sobie odmówić). Jeśli ubiją Sherlocka, to nie z powodu jakichś maluchów z owłosionymi stopami.
Na koniec - żeby nie było, że nie ma w poście nawet wszystkiego tego, czego miało nie być zgodnie z tytułem - nie ma nadziei dla Sherlockisty bo wiedziony uwielbieniem dla Moffata i Gatissa postanowił wreszcie obczaić to, z czego panowie ci byli znani w Wielkiej Brytanii wiele lat przedtem, zanim zrobili nam nowego, fantastycznego Sherlocka. O tak, Sherlockista wsiąkł w Doktora Who... I tak, jest dokładnie tak uroczy i wspaniały, jak można by tego po Moffacie i Gatissie oczekiwać. Problem w tym, że jest to serial, który wychowuje Brytyjczyków od lat kilkudziesięciu, odcinków ma około 800 i Sherlockista musi dokonać dość poważnego przeorganizowania swojego życia, by to wszystko teraz ogarnąć. Takiej TARDIS po prostu, potrzebuje... (zwróćmy uwagę, że TARDIS, chociaż na skutek awarii aparatury maskującej "utknęła" w postaci granatowej budki policyjnej z lat sześćdziesiątych, nigdy nie bywa przez ludzką rasę zauważana - a gdy Doktor wyrzeka na nasze gapiostwo brzmi zupełnie jak Holmes margający na Watsona, który widzi, ale nie obserwuje...).
Można w każdym razie oczekiwać, że na Sherlockianach wzmianki o Doktorze traktowane będą od tego dnia nieco poważniej niż dotąd.
Bardzo zgrabnie pokazuje, jak zasada zwracania uwagi na to, czego nie ma, może nam pomóc wyślizgnąć się z macek marketingowców, którzy sztucznie dobierają nam informacje i ograniczają wybór a także to, że często niezrobienie niczego - jak pies, który nie ostrzegł właścicieli przed włamaniem - też w istocie jest decyzją i działaniem. Pies mógł zaszczekać, ale nie zaszczekał, bo znał włamywacza.
Wśród filozofów nauki nie ma zgody co do tego, czy należy uznawać tak zwane przyczyny negatywne, czyli niezajście pewnych okoliczności za zdarzenia w ogólności a przyczyny w szczególności (na przykład, czy przyczyną pożaru może być fakt, że w pobliżu nie było Sherlocka Holmesa z wiadrem wody? a czy przyczyną wypadku na przejeździe nie był fakt, że w pobliżu nie było dróżnika?). W wyjaśnianiu zjawisk i w indukcyjno-dedukcyjnej metodzie Holmesa to, co się nie zdarzyło niejednokrotnie odgrywa równie ważną rolę. A w życiu Sherlockisty to, że uroczy pan sprzedający mu internet nie powiedział, że bez ostrzeżenia internetu może nie być, za to ShK dowie się, że z powodu braku działań zerwał swoją umowę i otrzyma za to straszliwą karę - na której temat również żadnych informacji też nigdzie na wierzchu nie widać odegrało ostatnio rolę dość bolesną. Po pierwsze, ma utrudniony dostęp do Sherlockianów i materiałów. Po drugie, kto jak kto, ale ShK, który SILV, także z uwagi na piękną ekranizację z Brettem, wręcz uwielbia, mógł o tym wymownym nieszczekaniu psa pamiętać...
___
Dalej będzie już krótko, bo niczego nie ma, jak u Kononowicza :)
Zdjęć z planu Reichenbach Falls nie ma, bo są zupełnie nieciekawe - Cumberbatch jest ładnie ubrany w fioletową koszulę i granatowy szalik, Lestrade ma urocze okularki, które pożycza też uśmiechniętemu
Nie ma też powodów do obaw o Freemana - a konkretnie obaw wysłowionych przez Fandorina w komentarzu pod ostatnim postem (że zrzucą Cumberbatcha z wodospadu, bo nie będą mieli jak kręcić kolejnych sezonów z powodu Hobbita) :) Nie tylko pozwalają Freemanowi grać na dwa fronty, ale jeszcze wykorzystują ten fakt, żeby Jakcson (szef Hobbita) mógł sobie zrobić przerwę i skoczyć do San Diego (gdzie odbył się Comic Con i gdzie jest fantastyczne zoo, w którym można obserwować na żywo słonie przez kamerkę - ShK nie mógł sobie odmówić). Jeśli ubiją Sherlocka, to nie z powodu jakichś maluchów z owłosionymi stopami.
Na koniec - żeby nie było, że nie ma w poście nawet wszystkiego tego, czego miało nie być zgodnie z tytułem - nie ma nadziei dla Sherlockisty bo wiedziony uwielbieniem dla Moffata i Gatissa postanowił wreszcie obczaić to, z czego panowie ci byli znani w Wielkiej Brytanii wiele lat przedtem, zanim zrobili nam nowego, fantastycznego Sherlocka. O tak, Sherlockista wsiąkł w Doktora Who... I tak, jest dokładnie tak uroczy i wspaniały, jak można by tego po Moffacie i Gatissie oczekiwać. Problem w tym, że jest to serial, który wychowuje Brytyjczyków od lat kilkudziesięciu, odcinków ma około 800 i Sherlockista musi dokonać dość poważnego przeorganizowania swojego życia, by to wszystko teraz ogarnąć. Takiej TARDIS po prostu, potrzebuje... (zwróćmy uwagę, że TARDIS, chociaż na skutek awarii aparatury maskującej "utknęła" w postaci granatowej budki policyjnej z lat sześćdziesiątych, nigdy nie bywa przez ludzką rasę zauważana - a gdy Doktor wyrzeka na nasze gapiostwo brzmi zupełnie jak Holmes margający na Watsona, który widzi, ale nie obserwuje...).
Można w każdym razie oczekiwać, że na Sherlockianach wzmianki o Doktorze traktowane będą od tego dnia nieco poważniej niż dotąd.
6 komentarzy:
Jestem bardzo zadowolona z poziomu lekcji ze strony bigthink.com. Bardzo profesjonalne podejście do tematu. Zobaczymy, co w następnej kolejności autorka weźmie na warsztat.
Współczuję i jednocześnie zazdroszczę Sherlockiście - w zeszłe wakacje, z tych samych powodów, też postanowiłam sprawdzić, co to jest z tym Doktorem; w efekcie wpadłam po uszy i zakochałam się bez pamięci, co widać po moim blogu...
Ninedin, potrójne dzięki za komentarz :) Po pierwsze, bo przypomniał mi, że miałam Legendum est a) przeszukać pod wieloma kątami ;) b) zlinkować (done). Po drugie, bo już wstępne wiercenia wykazały obecność Chabona, o którym miałam już dawno napisać, może w końcu to zrobię. Po trzecie, bo czuję, że nie jestem z tym sama... Wiem, trudno czuć się samotnie w imponującym gronie whovistów i whomaniaków ale dobrze wiedzieć, że ktoś kiedyś był tu, gdzie teraz ja jestem, przeżył i sobie chwali! Najserdeczniejsze pozdrowienia (od, skądinąd, byłej studentki z jednego cudownego kursu, który wciąż pamiętam po ładnych paru już latach :)
Dziękuje za rozwianie moich mglistych niczym niepopartych obaw :)
Przy okazji witam kolejnego Whovian'a! Mogę jedynie Sherlokiscie przyklasnąć i powiedzieć, że szczerze zazdroszcze, że dopiero przygodę z Doktorem zaczyna! Sama zaczęłam od 9 inkarnacji pana Christophera Ecclestona i jestem na bierząco, ale staram sie cofnąć do wcześniejszych wcieleń tego czarodzieja pokoleń wychowanych na BBC (chociaż szczerze przyznam że David Tennant to mój absolutny faworyt!)
Co do Comic Con, to różne cudeńka doktorowe i torchwood'owe mają tam teraz miejsce, także polecam śledzić. Dzięki za kolejną świetną notkę i Cumberbachowe newsy (rrranyteraz już w ogóle, nie mogę się doczekań nowego sezonu Sherlocka!)
Bardzo mi miło, ze wszystkich trzech powodów (i teraz usiłuję wydedukować, co to był za kurs :P)
Rany, ile Whoviansów tu siedzi ^^ I wreszcie Sherlockista się wciąnął, co się chwali ^^ Ja rozpoczęłam swoją przygodę z Dziesiątym. Ecclesona lubię, ale nie tak jak tych dwóch pamów, co są po nim :D No i Czwarty z tym swoim niebotycznie dlługim i kolorowym szalikiem jest też fajny
Prześlij komentarz