niedziela, 13 listopada 2011

Tym razem recenzuje Sherlockista: "Dom jedwabny" czyli nowy Holmes Horowitza

Pamiętacie zapowiedź "Silk House" z tego bloga? Od początku książka ta rodziła pewne sherlockistyczne nadzieje. Po raz pierwszy w historii apokryf miał otrzymać oficjalny stempel właścicieli praw do Kanonu w Ameryce. I po raz pierwszy w historii pisał go Anthony Horowitz, popularny autor powieści dla młodzieży, człowiek obdarzony świetnym poczuciem humoru i dobrym zmysłem do konstrukcji intryg. Ciepłe uczucia Sherlockisty wzmógł jeszcze fakt, że wydawnictwo Rebis od razu wypuściło książkę na polski rynek i w dodatku przysłało mu egzemplarz do zrecenzowania.

Zgodnie z oczekiwaniami Sherlockisty, jego uczucia po lekturze są bardziej skomplikowane.
Żeby w tych komplikacjach nie umknął Czytelnikom główny przekaz, od razu napisze ShK, że książkę jak najbardziej należy kupić i przeczytać, nie tylko z ciekawości ale i dla dużej frajdy
Główną i decydującą o odbiorze całości zaletą powieści jest po prostu dobra intryga. Sherlockista dał się wciągnąć na samym początku, a kończył bladym świtem nie odrywając się ani na chwilę. Ponieważ autentycznie ciekawa zagadka jest niezwykle rzadkim dobrem w świecie pastiszów Holmesa, (a nawet, bądźmy szczerzy, w samym Kanonie), już za to można Horowitza pochwalić. Lubimy patrzeć na Sherlocka w akcji, kiedy akcja ta naprawdę wymaga wykazania się jakimś detektywistycznym talentem. 
Jak Czytelnicy z pewnością pamiętają, dla Sherlockisty najważniejszym kryterium oceny Holmesowego pastiszu jest to, na ile autorowi udało się uchwycić magię relacji między głównymi bohaterami. I tutaj Horowitz nie zawiódł - chociaż i nie powalił. Jeśli jednak nie powalił, to z powodów, które same w sobie należy ocenić jako dość szlachetne.
Konkretnie rzecz ujmując: Horowitz niewolniczo wręcz trzyma się w tej powieści Kanonicznych wzorców. Jeśli zatem u ACD bardzo rzadko jedynie trafiają nam się sceny, w których sztywni wiktoriańscy dżentelmeni zdradzają się ze swoimi sentymentami, a bohaterowie zajmują się wprost łączącą ich relacją, to u Horowitza musiało być tak samo. Szóstka za wierność, trzy plus w kategorii "interesujące dla współczesnego czytelnika rozwijanie postaci". Same te postaci są zresztą żywcem przeniesione z kart Conan Doyle'a. Nie dodaje do nich Horowitz zbyt wiele od siebie, ale też chyba nie musi. Wprawdzie autor zarzekał się w wywiadach, że nie pozwolił, by Sherlockiści z Conan Doyle Estate patrzyli mu na ręce, jednak jakoś nie pozwolił sobie pofrunąć na skrzydłach tchnienia fantazji. Nie zdecydował się na żadne kontrowersyjne rozwiązanie, może z wyjątkiem krytykowanej już tu kiedyś przez ShK decyzji, by pisać z perspektywy starzejącego się Watsona, który przeżył Holmesa.
Naturalnie wcale nie znaczy to, że nie oberwał od ortodoksów, bo zawsze i wszędzie znajdą się ludzie, którzy wytkną autorowi pastiszu, że ACD nigdy nie napisał, jakie imię naprawdę nosił Lestrade i jakim prawem, jak śmie po prostu autor taki, puch marny, nazwać go sobie beztrosko George'em (w Kanonie jest tylko "G.", a Sherlockista osobiście przyzwyczaił się do "Gilesa" z adaptacji BBC Berta Coulesa). Takie zarzuty są oczywiście idiotyczne same w sobie, ale stawianie ich Horowitzowi to już wyjątkowa  podłość, bo akurat za znajomość Kanonu, a zwłaszcza zaś za znajomość ulubionych wątków, postaci i dialogów Holmesistów należy się naszemu autorowi odznaka wzorowego ucznia i pochwała w dzienniczku. Wiadomo jednak, że pupilki pani często nas wkurzają i nie inaczej jest z Horowitzem. Sherlockista uwielbia oczywiście różne aluzyjki, kryptocytaciki i motywy z Kanonu i wielokrotnie chwalił za nie różne współczesne wersje Holmesa, ale w "Domu jedwabnym" nie można się od nich wprost opędzić. Autor na każdym kroku zaznacza, niczym taki nieznośny kujon właśnie, że wie, że czytał, że perskie oczko. Oprócz niezliczonych aluzji zakamuflowanych, które na szczęście dla przeciętnego czytelnika nie będą aż tak widoczne, Watson-narrator wielokrotnie odwołuje się wprost do historii opisanych w Kanonie. Niby ma to go uwiarygodnić, podkreślić, że jest tym samym autorem co Watson z prozy ACD, a "Dom jedwabny" to tylko kolejny tekst cyklu (naturalnie jeden z tych przechowywanych w bankowej skrytce, bo "świat nie był na niego gotowy"), a w rzeczywistości odwołania takie brzmią zupełnie fałszywie. Po prostu dlatego, że Watson ACD czyni podobne aluzje bardzo rzadko, a o wiele częściej jest zupełnie niefrasobliwy i niespójny (Sherlockista założy się, że sam ACD znał Kanon nieporównanie gorzej niż Horowitz).
Żeby było śmieszniej, jakiekolwiek uwiarygodnienie nie jest Watsonowi Horowitza zupełnie potrzebne. Sherlockista wspominał tu kiedyś, że tylko szaleńcy porywają się na to, by próbować naśladować styl Watsona, bo to jest prosty przepis na katastrofę. Niniejszym musi wszystko odszczekać. Horowitz podrabia Watsona ACD zupełnie genialnie, to ta sama potoczysta, harmonijna i zarazem obrazowa, kiedy trzeba spokojna, a kiedy trzeba elektryzująca narracja, którą znamy z Kanonu. I gdyby nie irytujące (w tej ilości) wstawki i nawiązania (oraz kilka drobnych potknięć polskiego tłumacza), byłby Sherlockista całkiem oczarowany.
Tak samo zadziwiła ShK wiernopoddańcza skłonność Horowitza, by upchnąć w tej powieści całą listę sherlockistycznych przebojów, czyli...
(Sherlockista osobiście nie uważa tego za spoiler, ale Horowitz w jakimś wywiadzie wyraził dumę z tego, jakie to super niespodzianki, więc może niech szczególnie wrażliwi Czytelnicy lepiej przeskoczą teraz wzrokiem cztery linijki)

[POCZĄTEK SPOILERÓW]

...czyli wspomnianego "George'a" Lestrade'a, Baker Street Irregulars (chyba najbardziej przekonująco wpleconych do akcji), Mary na wyjeździe, leniwego Mycrofta w rządzie, a nawet Moriarty'ego (zupełnie nie wiadomo po co, nic kompletnie nie robi dla rozwoju akcji!).

[KONIEC SPOILERÓW]

...a do tego jeszcze klasyczne elementy typowej Doyle'owskiej intrygi: bohater ścigany jest przez duchy przeszłości, kiedy to w odległym kraju miało miejsce jakieś przestępstwo. I większość z tego zupełnie niepotrzebnie, bo wszystko niemal co wymyślił sam autor, zarówno jeśli chodzi o postaci, jak i oryginalne elementy fabuły jest po prostu ciekawsze. Drugi plan Conan Doyle'a znamy na pamięć, jeśli wykorzystywać tamte postaci i motywy to po to, by wywlec je na plan pierwszy, zmienić, odkryć ich nowe twarze, dać im takie role, by były rzeczywiście niezbędne dla akcji. U Horowitza są one raczej po to, by odfajkować wszystkie "kanoniczne niezbędniki". Być może to kompulsywne ładowanie na tort wszystkich znalezionych u ACD wisienek wynika też po prostu z tego, że Horowitz nie zamierza pisać więcej pełnowymiarowych apokryfów o Holmesie - to, skądinąd, naprawdę wielka szkoda.
Poza tym, trzeba pamiętać, że Horowitz pisał w pierwszym rzędzie nie dla czepliwych hardkorowców, którzy widzą wszystko, a raczej dla nowych rzesz fanów Sherlocka, zwabionych znakomitymi ekranizacjami. I wypełnił bardzo istotną lukę (na ten temat szerzej będzie Sherlockista pisał w raporcie z Debaty już niedługo): dał nam nowego Sherlocka, który nie jest ani uproszczony ani uwspółcześniony. Nie dorobił mu iPhone'a, nie dopisał dwudziestu eksplozji ani scen walki, tylko zaoferował nam wskroś kanoniczną i tradycyjną pod każdym względem, ale zarazem świeżą i naprawdę wciągającą historię. W stylu Watsona - a nie twittera. Sherlockista ma szczerą nadzieję, że ta powieść bardzo się tym nowym fanom - i może przyszłym holmesistom spodoba.
A najtwardsi fani, nawet jeśli będą mieli pewien przesyt aluzji, to z pewnością jej nie odłożą. Wiecie dlaczego? Bo tak, jest tam na samym początku ta scena, nasza ulubiona scena z tylu opowiadań: gdy widzimy Holmesa z Watsonem w saloniku na Baker Street, jest tytoń w kapciu, czytanie w myślach i pani Hudson... i ten dzwonek do drzwi, który zwiastuje nowego klienta... The game is afoot!

2 komentarze:

Justeene pisze...

Czyli Justeene znowu grzecznie pójdzie i nabędzie kolejną książkę o SH do swej kolekcji, od której uginają się półki ;)

Świetna recenzja. Czekam na wrażenia z debaty.

CheshireCatto pisze...

No właśnie, podpinam się do pytania Justeene o debatę. ^^

Co do książki - uwielbiam Horowitza, a jescze jak się tak fajnie spisał ze swego zadania w "Domu Jedwabnym", to, no cóż, PĘDZĘ do księgarni ^^