Sherlockista wzruszył się czytając komentarze pod poprzednim postem. Zwłaszcza tym "It's so simple", które jest jego ukochaną sherlockistyczną piosenką z tych, do których udało mu się dotrzeć (nie ma ich niestety tak wiele, jak by chciał). Wszystko, co pisały Justeene i CheshireCatto, to prawda. Prawda też, że Baker Street z 1965 roku jest chyba jeszcze wspanialszy niż drugi z dwóch naprawdę znanych holmesowych musicali, czyli Sherlock Holmes: The Musical (reszta to, powiedzmy sobie, produkcje jednak niszowe).
Jeśli ktoś z Czytelników dopiero zaczyna przygodę z musicalami, to nic nie wprowadzi go w ten świat lepiej niż jedna z najbardziej uroczych rzeczy w historii holmesologii, więc Sherlockista zachęca, by w tym miejscu od razu zrobił sobie przerwę na jej posłuchanie (może się zdarzyć, że jacyś [cenzura] strażnicy praw autorskich nie pozwolą obejrzeć jej w oknie poniżej, ale da się wtedy przekliknąć na YouTube i tam się uruchomi):
Teraz już może się Sherlockista przyznać, że zwlekał z tym wpisem od ponad roku chyba, czyli od czasu, gdy "I hear of Sherlock everywhere", podcast, który w zamian za intensywność reklamy powinien ShK sponsorować ;), zaprezentował wywiad z Fritzem Weaverem, gwiazdą oryginalnej obsady Baker Street właśnie (patrz: episode 26). Dlaczego zwlekał? Prawdopodobnie z tej prostej przyczyny, że ilekroć się do tej notki zabierał, tylekroć "na rozgrzewkę" słuchał sobie "It's so simple"... A potem właził na stronę Amazona, by po raz kolejny stwierdzić, że w świetle idiotycznych jakichś regulacji amazonowo-celnych mieszka w trzecim świecie i nie może sobie całego Baker Street kupić na mp3... za to może posłuchać próbek WSZYSTKICH piosenek :) A na koniec grzebał w youtubie, i odkrywał, że wprawdzie wszystkiego dalece tam nie ma, ale sporo wszelako jest. I na pisanie notki był już stanowczo zbyt rozczulony.
Zacznijmy jednak od początku.
Baker Street jest nie tylko lepszy, ale i pierwszy. W 1965 roku żył jeszcze Basil Rathbone, a premiera holmesowego musicalu, uświetniona przez obecność aktora, była kreowana na wielkie wydarzenie. Autorem tekstu, który zainspirował musical był Jerome Coppersmith, a muzykę i piosenki ułożyli Marian Grudeff i Raymond Jessel. W obsadzie, oprócz wspomnianego Fritza Weavera (SH), wystąpili Martin Gabel (Moriarty), Inga Swenson (Irene Adler), Peter Sallis (Watson), a nawet, w drugoplanowej roli, Christopher Walken. Intryga, jak można wydedukować po samej obsadzie i tytułach piosenek, przypomina luźno SCAN, głównie tym, że występuje w niej Irene Adler, ale najlepsze są fragmenty o geniuszu Holmesa (patrz: It's So Simple) i o więzi, która łączy go z Moriartym (I Shall Miss You, śpiewa Sherlockowi czule Napoleon Zbrodni). Sherlockista lubi musicale w ogóle, ale te o Sherlocku sprawiają mu szczególną przyjemność i to nie tylko z uwagi na tematykę. Jest coś uwodzicielskiego w tej lekkiej, ale skondensowanej formie, zwłaszcza gdy zamiast długiego spektaklu słuchamy tylko krótkich wypieszczonych piosenek. Sherlockista nigdy nie może się nadziwić, jak to się dzieje, że musicalowe adaptacje, które są tak wdzięczne, ale zarazem nie do końca poważne, doskonale uchwytują samą esencję Holmesa. Geniusz z problemami emocjonalnymi, wierny druh, miłość do zagadek i przygód, Napoleon Zbrodni w charakterze ulubionego - i niezbędnego w istocie - wroga, a do tego różne tajemnicze postaci w tle i the game is afoot... Czego więcej trzeba? It's so simple...
Późniejszy o ponad dwadzieścia lat musical Lesliego Bricusse'a Sherlock Holmes spełnia wszystkie powyższe wymagania i właściwie gorszy jest tylko o tyle, że może odrobinę za dużo w nim smętnawych piosenek dotyczących ew. kobiet w życiu Holmesa (ShK wnioskuje tylko z dostępnych urywków i tytułów) i... nie ma "It's so simple" ani Fritza Weavera ;).
W oryginalnej obsadzie w rolach Holmesa i Watsona wystąpili Ron Moody i Derek Waring, we wznowieniu Robert Powell i Roy Barraclough. Tym razem treść nieco bardziej odbiega od ACD: główną oponentką Holmesa jest zabójczo inteligentna córka samego Moriarty'ego Bella, która, jak się domyślamy, wzbudza w naszym detektywie ambiwalentne uczucia. To, że nie ma w Sherlock Holmes: The Musical niczego na miarę "It's so simple" nie oznacza, że nie znajdziemy tam wspaniałych perełek, jak na przykład rozczulającego i jakże trafnego z kanonicznego punktu widzenia peanu Holmesa na cześć Moriarty'ego:
... w którym świetna i naprawdę zabawna jest już sama ta wyliczanka różnych spraw Holmesa na początku.
Podobnie, cudny jest hołd dla samego Londynu, który jak wiemy również w Kanonie doczekał się wielu pełnych emocji słów:
Sama frazka "London Bridge has no intention of falling down" wystarczyłaby, żeby pokochać ten musical, prawda?
Sherlockista osobiście nie przepada za końcami, a uwielbia za to wszelkie początki, zwłaszcza te zapowiadające przygody i Holmesa. Na koniec zatem zaserwuje Wam początek Sherlocka Holmesa, który na youtubie został przepracowany na wszelkie sposoby, w tym włączony został do musicalu-wygłupu złożonego ze zlepków Ritchiego-Downeya. Z uwagi na delikatne nerwy niektórych Czytelniczek ;) Sherlockista wybrał poruszającą i dramatyczną wersję z Basilem, wspaniałym myszem-detektywem. Słuchajcie, oglądajcie i rozpływajcie się ze słodyczy :)
2 komentarze:
A, jeszcze jedna uwaga! Warto przesłuchać podlinkowany w treści posta podcast, bo są tam fragmenty piosenek też :)
Justeene jako zapalona wielbicielka musicali wszelakich dawno temu wygrzebała gdzieś nagranie z "Sherlock Holmes The Musical" :) Ale i tak jestem wzruszona wyborem Basila pode mnie ;)
Ech, to "It's So Simple"... ;)
Prześlij komentarz