Większość z Was pewnie wie już z fanpejdża Sherlockianów, że nieprędko, ale na samych Sherlockianach też nie może zabraknąć tej niezbyt wesołej nowiny.
Najprawdopodobniej zaczną go dopiero kręcić na początku 2013 roku, co oznacza, że zanim go zobaczymy, zbliżymy się pewnie do kanonicznych trzech lat Wielkiego Hiatusu... Wynika to - podobno - głównie z wypełnionych kalendarzy obsady ...
...obaj panowie są zajęci Hobbitem (którego na pocieszenie dostaniemy jeszcze po drodze), pan z lewej również Star Trekiem. Mam wielką nadzieję, że to jedyna przyczyna.
Bo tak naprawdę to, ile my de facto będziemy czekać przed telewizorami jest o wiele mniej ważne niż to, ile Watson w czasie serialowym będzie czekał na Holmesa. Jeśli rzeczywiście miną trzy lata, to mam poważne obawy, czy twórcy nie ulegną pokusie, żeby postawić na psychologiczny realizm. A psychologiczny realizm podpowiada, że po trzech latach żałoba i tęsknota za przyjacielem jest już w dużym stopniu wygaszona, a taki Watson prawie na pewno zdąży sobie już znaleźć coś nowego, co wypełni mu życie. Widmo Mary Morstan krąży nad Londynem. A w konsekwencji co najmniej pierwszy odcinek nowej serii byłby zupełnie zepsuty przez przepychanki i negocjacje, jak by tu Holmesa od nowa wprowadzić do życia Watsona. Czekałyby nas te wszystkie nudne rozmowy "Ależ Sherlocku, nie idę z Tobą, bo muszę dziecko z przedszkola...". Moffat wprost stwierdził kiedyś, że uważa, że ekranizacje, w których panowie całe życie po prostu mieszkają ze sobą, a Watson nie ma specjalnie innych obowiązków to pójście na łatwiznę. Być może tylko nam trollował, jak zwykle, ale tak czy owak myślę, że to zupełna nieprawda. To bardzo wzruszające, że Watson jest rodzinny, ceni kobiety i życie małżeńskie, ale jeżeli o mnie chodzi, zupełnie wystarczy, że o tym czasem mówi - jak Watson Granady. Bert Coules, który Watsona ożenił dwa razy (! okrucieństwo...), podkreślał, że dzięki temu między przyjaciółmi jest większa dynamika, większe napięcie, że wyraźniej widzimy, jak bardzo obaj są wyjątkowi (Holmes - bo wyzuty jest z tych zwyczajnych pragnień Watsona; Watson - bo mimo "normalnego życia" i tak najbardziej kocha wielką przygodę z Sherlockiem). A moim zdaniem całe to normalne życie w wypadku Watsona tylko przeszkadza. I bardzo bym chciała, żeby ekipa BBC, która tak cudownie wyczuwa, co w Kanonie jest ważne, a co można zupełnie odpuścić i będzie paradoksalnie jeszcze wierniej, miała odwagę zignorować psychologiczny realizm.
Jest jeszcze jedna sprawa: im więcej czasu minie na ekranie, im bardziej Watson zdąży się pogodzić z odejściem Sherlocka, im lepiej zorganizuje sobie życie bez niego... tym mniej będzie w ich spotkaniu radości, zaskoczenia i ulgi, a tym więcej chłodnej oceny tego, jak bardzo okrutnie Sherlock Johna oszukał, urazy, poczucia zagrożenia, że to uporządkowane przez trzy lata życie teraz ma lec w gruzach. W łamiącej serce na drobne kawałki scenie na cmentarzu, John prosi Sherlocka o cud - i o to, żeby wcale nie był martwy. Takie prośby trzeba spełniać w miarę szybko, zanim ci, co pozostali nie zaczną się zastanawiać, czy na pewno pragną jeszcze naszego powrotu.
Kiedy szukałam ilustracji do tego wpisu, myślałam o różnych smutnych obrazkach z czekającym Johnem. Ale - oczywiście - to, co wywołało we mnie największą falę smutku, ciepła i radości na raz, to było zdjęcie z EMPT Granady i stwierdziłam, że skoro nie dopisałam jeszcze drugiej części do peanu na cześć Brettowego FINA i EMPT, to chociaż tym zdjęciem i tym ciepłem muszę się z Wami podzielić.
Empty House. Edward Hardwicke, nowy Watson, musi wejść w rolę tego, który trzy lata wcześniej stracił najlepszego przyjaciela. I w wersji Granady jest zupełnie jasne, że wciąż się z tym nie pogodził. Nie, nic sobie nie uporządkował, nie znalazł żony, przeciwnie - stara się na swój skromny sposób zatrzymać cokolwiek z tego życia, które wiódł niegdyś z Sherlockiem. Niewiele jest równie dobrych scen w całej serii Granady, jak ta, w której Watson zeznaje przed sądem jako ekspert, a gdy wychodzi, dudni mu w głowie orzeczenie "zbrodnia została popełniona przez nieznanych sprawców". Myśl, że "Sherlock by wiedział" i ukryta w niej przejmująca tęsknota za tym mądrym przyjacielem uderza Watsona i nas z taką siłą, że nic więcej nie musimy mówić.
I wtedy zjawia się marnotrawny Holmes-Jeremy - w rozczulającym przebraniu starego bukinisty. Patrzy na Watsona, dziwnie postarzałego i odmienionego... jak on na niego patrzy! Wszystko sobie zaplanował. To przecież Sherlock-niespełniony aktor. Obmyślił sobie, jak zaskoczy Watsona i jak razem pośmieją się z niespodzianki. A tymczasem wszystko idzie zupełnie niezgodnie z planem. Watson, ten twardy żołnierz i doświadczony lekarz, mdleje. Holmes uświadamia sobie, że dla przyjaciela, to wszystko było za dużo. Za dużo smutku, za dużo żalu, zbyt wielkie oszustwo. Że może misterny plan nie był tego wart. I tłumaczy się, opowiada, ale bez zwykłej swady, raczej z rosnącym zażenowaniem. W tych scenach - i w tej pięknej przypomnianej sekwencji nad wodospadem - naturalne ciepło ludzkiego Jeremy'ego wciąż miesza się i walczy z chłodem bezdusznego Holmesa. A Sherlock tymczasem walczy z Watsonem o wybaczenie, o uznanie dla logicznych argumentów, o rozgrzeszenie, bo zrobił "co było konieczne"... ale dostaje nie potwierdzenie, że postąpił słusznie, tylko trochę miłości i radość, że w końcu jednak powrócił. A scena, w której do Bretta-Holmesa w końcu dociera, co dokładnie zrobił Watsonowi, na zawsze zmienia relacje między tymi dwoma.
"It has remained my most treasured possession" - mówi Hardwicke, pokazując Brettowi jego list oprawiony w ramkę, i mówi to tak, że zmiękłby najzatwardzialszy Holmes świata - a on sam na zawsze staje się Watsonem, bez żadnych więcej dyskusji. Tak zaczęła się nowa epoka w dziejach Sherlocka Granady, epoka Holmesa-człowieka.
I jeśli BBC zechce dać nam coś równie wspaniałego, to mogę czekać spokojnie.
6 komentarzy:
Jestem właśnie w trakcie pisania dłuuuugiego maila do Pani, w którym między innymi upraszam i błagam o część drugą Jeremy Brett: FINA/EMPT - a tu dzisiaj taka niespodzianka!
Bezcenne. ...Będzie więcej?
:) Jak kiedyś pisałam, Sherlockiana mają przyjemność gościć wielu znakomitych Sherlocków, a ostatnio także Doktorów, ale Jeremy Brett i jego Edward Hardwicke mieszkają tu na stałe i włażą mi do notek nawet wtedy, kiedy wcale nie zamierzam o nich pisać :) Na pewno będzie więcej!
Wspaniały post szczególnie część druga ;p
A skromne dziecko BrettHolmesa wciąż nie wie co z ta BAFTA, bo zawsze zapomina się zapytać. Dajcie jakiś cynk bo dziecko zawsze przed snem, czy warto jeszcze żyć, czy skoczyć z mostu :)
Serca nie mają producenci, że każą nam na 3 serię czekać aż tak długo ;( A potem dostaniemy trzy wyśmienite odcinki i pewnie znów dwa lata czekania, to jest zupełnie niehumanitarne! Żeby chociaż serie liczyły po sześć odcinków, a tak... Mam też nadzieję, że nie wpakują Watsona w małżeństwo, no bo jak Baker Street 221B bez Watsona?!
Nikt tak pięknie nie pisze o Jeremym jak Ty :)
Ach, dlaczego, dlaczego Sherlockista musi pisać takie piękne zdania o JB i EH... od razu po tej notce musiałam włączyć FINA, a potem EMPT. I znów się rozkleiłam ;) A co do SBBC Moff i Godtiss są bez serca, każąc czekać nam ponad rok. Jeśli chodzi o scenę powrotu SH i życie Watsona w okresie bezsherlockowym, to ja preferuję, by wyważyli to tak pośrodku. Wprowadzenie żony Watsona nie przeszkadzałoby mi, lecz musiałaby
ona jakoś trzymać się na uboczu historii (nie wiem, jak to rozwiążą, w końcu sytuacja kobiet się diametralnie zmieniła przez te kilkaset lat. chyba musiałaby to być taka kura domowa z wyjątkowo rozwiniętą opiekuńczością i empatią, ale taka postać z kolei byłaby nudna. Gdyby zaś postawili na twardą kobietę, trochę w stylu Irene, to cała 3 seria opierałaby się chyba na jednej wielkiej kłótni). Piekielnie trudna sprawa.
Miałam dokładnie takie same odczucia przy oglądaniu "The Empty House" Granady, ale Ty to lepiej napisałaś :). Świetna notka.
Prześlij komentarz