środa, 4 lipca 2012

O Euro i o tym, że im się człowiek robi starszy, tym mu wszystko trochę parszy...

...wieje, jak zauważył Boy... Sherlockiście padło na razie na zdrowy rozsądek i zdolność do właściwego osądu sytuacji. Dwa lata temu, kiedy był jeszcze młody i mądry, wiedział, że Mundial to jest po prostu taki miesiąc, że żadnych notek nie będzie. Nie chodziło o to, że nikt Sherlockisty od telewizora czy z pubu nie wywlecze, bo przecież są te wszystkie straszne dni, kiedy nie dają meczyków, ale że napisanie tekstu nie o piłce zdecydowanie przekracza w takim miesiącu moje możliwości duchowe. A jako że pisanie tekstu o piłce w kraju, w którym od tego jest Stec, wydaje się czynnością trochę zbędną, było oczywiste, że z blogiem gleba i koniec. Dlaczego przed Euro sądziłam, że będzie inaczej, tego nie wiem, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to a) tak w ogóle jest lepszy turniej (przynajmniej dopóki jeszcze nie zwiększyli liczby finalistów...), b) już od drugiego dnia fazy grupowej było jasne, że akurat 2012 nawet w kategorii świetnych turniejów będzie fantastyczny, c) no jednak był u nas i z nami, co nie pomaga w oderwaniu się od.



Miałam tylko prawo nie przewidzieć, że do tego wszystkiego zakocham się we Włochach, którym nigdy wcześniej w życiu nie kibicowałam i że w meczach z Anglią i Niemcami odpokutuję krwawymi nerwami za wszystkie te antywłoskie lata i absolutnie każdy okrzyk kierowany do włoskich piłkarzy, z dźwięcznym rymem "wstaawaj, wstaawaj-(...)- nie udaawaj", a wyrażający... jak by to... uprzejmą prośbę, żeby ci podnieśli się z murawy i nie starali się wywierać na sędziach błędnego wrażenia, jakoby ktoś ich sfaulował.
Na szczęście nie przewidziałam też, że tymczasem powstanie nowy piękny blog o tematyce wyjątkowo blisko związanej z naszą, czyli bardziej brytyjski od samej królowej Blog 221B, gdzie w dodatku notki były codziennie. Muszę przyznać, że odkąd zobaczyłam 221b, moje wyrzuty sumienia, które i tak słabły w obliczu tych wszystkich godnych pogardy okołofutbolowych rozrywek, (które, jak zauważyły nasze feministki, nie przystoją kobietom, a blogerkom to już na pewno), poddały się i też poszły na meczyk.
Ponieważ jednak resztki kręgosłupa Sherlockista ma, postanowił jednak zadać sobie pewną pokutę. Zrobimy mały deal. Wy mi wybaczycie, że sobie jeszcze dzisiaj tylko parę słów o tym pięknym Euro pozwolę, a ja w zamian zrecenzuję jeden z bardzo zaległych filmów, którego oglądanie może nie przynosi tyle cierpienia, co Woodward, ale nader daleko mu do kielicha rozkoszy. Pomysł na pokutę podsunął mi zresztą Zwierz, pytając o opinię na temat Holmesa Everetta i jego jedwabnej pończochy. Recenzja ta będzie w poniedziałek i kolejne notki także będą się ukazywały po weekendzie, bo w niedzielę ludzie oddają się masowo rozrywkom poza facebookiem i w ogóle Internetem, a Sherlockista bez Waszych komentarzy i lajków więdnie i czuje się zupełnie porzucony i niepotrzebny ;)
A teraz, proszę Państwa, przenieśmy się jeszcze na chwilę do Strefy Kibica...

...gdzie Sherlockista, który jest zupełnie nieusatysfakcjonowany nagrodami przyznanymi w ramach turnieju, postanowił przyznać własne.

Nagroda specjalna imienia FIVE ORANGE PIPS należy się panom: Robbenowi, Huntelaarowi, Van Bommelowi, Van Persiemu i Vlaarowi, ponieważ "pip" brzmi dokładnie tak obraźliwie jak to, co mam ochotę powiedzieć mojej ukochanej drużynie po ukończeniu mistrzostw z okrągłym zerem punktów na koncie. Willems jest za młody, żeby się na nim wyżywać, więc z litości dostanie tylko kopertę.

Nagroda imienia HIS LAST BOW dla Pirlo, głównie po to, żeby ten jego last był dopiero w Brazylii, bo mało kto zachwycił mnie kiedykolwiek tak jak on i właściwie nie wiem, czy nie żałuję, że strzelił tego karnego na Panenkę, bo to było coś takiego, że z wrażenia można było zapomnieć, jak wspaniale podawał, jak pięknie strzelił z wolnego i jak bardzo był wielki.

Nagroda imienia THE GREEK INTERPRETER dla całej dzielnej drużyny niemieckiej za to, jak wspaniale, prosto i dobitnie wytłumaczyli Grekom, że koszmar minionego lata 2004 zdarzył się tylko raz i że futbol to taka gra, w której 22 facetów biega po boisku i większość z nich stara się strzelić bramkę (u Niemców jest to, jak się okazało w półfinale, w porywach do 11/11).

Nagroda imienia YELLOW FACE za wyraz twarzy Ronaldo, kiedy okazało się, że do jego triumfalnego, decydującego i do-finału-wprowadzającego karnego w ogóle nie dojdzie, a skoro już o Ronaldo mowa, to przyczynił się on walnie do przyznania...

...specjalnej nagrody imienia MORIARTY'EGO dla Leo Messiego, który niczym prawdziwy Napoleon Zbrodni nie pojawił się wprawdzie osobiście przez cały turniej (różne hipotezy na temat przyczyn owej nieobecności zdarzało mi się słyszeć w kuluarach, łącznie z taką, że niestety "nie wpuszczają Hiszpanów, którzy są z Argentyny"), ale działał rękami swoich henchmenów, którzy poprzez demoniczne skandowanie tego promieniującego mroczną potęgą nazwiska pod hotelami i nad boiskami starali się wyssać moc z biednego CR7.

(Przy okazji bardzo drobna nagroda imienia LION'S MANE dla innego wielkiego nieobecnego, Puyola, za niegasnącą wspaniałość jego wspaniałej grzywy, którą uświetnił wielki finał i wymownie potrząsał przy pisaniu esemesów na parę minut przed końcem, na której to czynności przyłapał jego i Villę realizator transmisji - Sherlockista żałuje tylko, że nie widać było, co właściwie piszą, ale gdyby miał zgadywać, to obstawiałby "o ja chrzanię, ale będzie impreza!")

A propos tegoż finału, dla potrójnych Mistrzów dwie zgoła różne nagrody!
 - imienia THE RED CIRCLE za czerwony trójkąt bermudzki, w którym ginęło wszystko, począwszy od piłki, co powodowało, że i oni i przeciwnicy przez długie minuty krążyli zdołowani po boisku podchodząc bliżej bramek głównie po to, by zapytać, czy bramkarze jej może nie widzieli, a skończywszy na całych rosłych irlandzkich obrońcach oraz na poły mitycznych postaciach, które w telewizji nazwano "szybkimi skrzydłowymi".

 - imienia THE DANCING MEN ... no wiadomo za co. Za to, że w finale byli wreszcie sobą i za to, że pod koniec nie mogłam nawet płakać nad Włochami, bo wyobrażałam sobie, jak za lat kilkadziesiąt będę się wnukom chwalić, że widziałam jak Torres, przy stanie 3:0, na parę minut przed końcem finału Mistrzostw Europy, zamiast walić choćby na oślep i walczyć o indywidualny tytuł króla strzelców podaje do Maty, bo ten jest na lepszej pozycji.
A może to właśnie byłaby jego szansa, by już nigdy więcej nie otrzymać indywidualnej nagrody THE RESIDENT PATIENT za to, że choćby wszedł tylko trzy razy, za każdym nie na długo, i zdobył w tym czasie lekką nogą trzy bramki, to i tak polscy komentatorzy nigdy nie omieszkają dodać, że wciąż nie doszedł do siebie po kontuzji i jest taki jeszcze jakiś niepewny i słabowity.

Nie dwie, a TRZY aż nagrody indywidualne dla maskotki mistrzostw i naszego ulubionego kosmity Mario Balotellego!
 - BLACK PETER to właściwie nie nagroda a nowa ksywa dla gościa, którego najbardziej znane zdjęcia pokazują, jak bawi się chorągiewką na treningu
 - DEVIL'S FOOT to w sumie też nie nagroda, a fraza, którą niemieccy dziennikarze z pewnością opatrzyliby zdjęcie Maria po półfinale, gdyby tylko szeroki świat był nieco bardziej sherlockistycznie uświadomiony.
 A już po finale, gdy wszystkie inne tytuły były już rozdane, rzutem na taśmę wywalczył jeszcze Mario spec-wyróżnienie dla MISSING THREE-QUARTER. Holmes jeden wie, co robił, gdy znikł z bazy w Wieliczce i czemu właściwie posłusznie wrócił na czas na samolot. My wiemy tylko, że dzień później świat obiegły plotki, że Mario zostanie ojcem, można więc sądzić, że za jego zaginięciem kryje się nieco bardziej radosna historia niż ta znana z Kanonu.



Specjalna nagroda indywidualna imienia MYCROFTA za flegmę, na którą mogą sobie pozwolić tylko geniusze dla Davida Silvy. Silva wprawdzie nie jest taki pulchny, ale za to nawet jak na Hiszpana niewysoki, bardzo nie lubi biegać, ma za to wiele cierpliwości, zwłaszcza zaś potrafi zaczekać uprzejmie, aż trzech obrońców przed nim ustawi nogi tak, żeby dało się między nimi posłać piłkę do bramki. Mam również hipotezę, że przy w finale bramce głową (! - patrz: naprawdę, serio niewysoki) pomagał sobie parasolem.

Nagroda imienia VALLEY OF FEAR od takich kibiców Włochów jak Sherlockista należy się ex aequo Niemcom za końcówkę z karnym i Anglikom za końcówkę z karnymi. Wprawdzie i tak każdy taki mecz jest tylko echem najgorszej traumy mojego futbolowego życia, czyli Tamtego Meczu z  Niemcami, ale takie echa to czasem potrafią człowiekowi nieźle przydzwonić w głowie.

Nagroda imienia SCANDAL WITH BOHEMIA ... No cóż. Mogę odpuścić tylko Błaszczowi, bo dał mi jedną z trzech najszczęśliwszych chwil na tym Euro.

Nagroda indywidualna imienia BLANCHED SOLDIER dla biednego Schweiniego, który po feralnym karnym w finale Ligi Mistrzów pewnie miał nadzieję, że już więcej ważnych meczy w tym sezonie nie zawali. Nagroda jest po to, żeby uwierzył, że to nie trąd i że będzie jeszcze happy end, dopóki oczywiście Włosi znowu ich nie wyeliminują z Mundialu.

Klątwa imienia HOUND OF THE BASKERVILLES niech spadnie na gościa, który podobno sterczał przy angielskiej bramce i miał sprawdzać, czy piłka przypadkiem do niej nie wpada. Niech piesek w charakterze Erynii ściga go po nocach, gdyby miał ochotę znów podjąć się tej funkcji. A może przydałyby mu się GOLDEN PINCE-NEZ?

Zbiorowa, radosna i międzynarodowa nagroda SIX NAPOLEONS dla Sześciu Wspaniałych Mistrzów, którzy Nie Zawiedli wędruje (w kolejności stopnia mojego wzruszenia i uznania) do Cudownego Szewczenki, bo trzeba być nim, żeby dać Ukrainie taki mecz otwarcia, Buffona, którego w ogóle nie jestem godna opatrywać przymiotnikami, Pirlo (bo patrz wyżej), Ibrahimowicia, którego tak okropnie chciałam zobaczyć dalej, że nie mogłam wybaczyć Francuzom, że wyczołgali się z grupy zamiast nich tylko po to, żeby zafundować nam pasztet w ćwierćfinale, Casillasa, którego... no, nie, Casillas w ogóle nie wymaga żadnego komentarza (może poza tym, że nie tylko napastnicy, ale i ja mam często na niego za słaby refleks, bo zanim się skapnę, co jest grane, to on już zdąży wybronić i wybić), no i, niechże mu będzie, tego nieszczęsnego Ronaldo, który pierwszy raz naprawdę sprawiał wrażenie, jak gdyby zrozumiał, że to jest taka raczej trochę drużynowa gra.

I już zupełnie na koniec, BLUE CARBUNCLE do podziału dla Anglików i Szwedów za mecz, w czasie którego zdecydowanie najczęściej wydawałam z siebie radosne i bezstresowe "OJAAAAAA"!


A jeśli Sherlockista faktycznie po tym wszystkim zamiast chlipać w EMPTY HOUSE (opustoszałym przynajmniej z futbolu) i ratować się seven percent solution posłusznie obejrzy dla Was Ruperta Everetta, to może zasłuży chociaż na jakąś drobną pocieszkę imienia pani Hudson.

7 komentarzy:

Ola pisze...

Ja po meczu Niemcy:Włochy stwierdziłam, że jak ktoś ma nazwisko zaczynające się na B i jest Włochem, to powinien mieć zakaz gry w piłkę nożną. Grrr, jak sobie przypomnę tego ozila siedzącego na murawie ze łzami w oczach, tyle się facet nabiegał w tych meczach i ci durni Włosi. Aż nabrałam sympatii do Hiszpanów po finale, bo dobitnie pokazali kolegom z drużyny przeciwnej, że znaleźli się tam przez przypadek. Inna sprawa, że Włosi jak na siebie grali bardzo czysto, ale schedę po nich przejęli Portugalczycy, na których aż żal było patrzeć (ja pamiętam, jak grali Figo, Deco, wtedy się patrzyło na nich z przyjemnością graniczącą z ekstazą), bo się przewracali od byle podmuchu i turlali w udawanym bólu na boisku.

Sherlock Kittel pisze...

:D
No fakt, kiedyś Portugalczyków i Włochów właśnie po równo nie znosiłam (abstrahując od uwielbienia dla Figo) właśnie za nadmierne wykorzystywanie wątpliwych zdolności aktorskich. Z Niemcami mam problem. Bo ja wiem, że oni od 2006, a już zwłaszcza od 2008 grają naprawdę świetny futbol. W ogóle doceniam. Ale nie umiem im kibicować, no za nic, takie czołgi jakieś są, nawet jak konstruują naprawdę ładny pozycyjny atak, to wciąż są tacy przerażający trochę ;) Oezila bardzo lubię na przykład, Hummels aż do półfinału był naprawdę fantastyczny, Neuer za te szczupaki z Włochami też właściwie powinien był dostać nagrodę, może Creeping man ;) Tylko prawie zawsze jest mi żal tych, którzy z nimi przegrywają, albo bo to bardziej moje drużyny, albo bo mi się jeszcze bardziej podobają... W 2010, kiedy grali naprawdę fantastycznie nie potrafiłam się cieszyć, że wyrzucają Anglię czy Argentynę, chociaż widziałam, że są słabsze. No a teraz naprawdę, po pierwszym meczu grupowym Włochów byłam taka zdziwiona i taka zachwycona, że musiałam zmienić front. Musisz przyznać, że jest to bardzo daleko od starych Włochów, catenacciowców i oszustów ;) No i szacun za to, jak się odbudowali po blamażu w 2010, kiedy to zresztą z dziką prost radością kibicowałam Słowacji :)

fabulitas pisze...

Figo? Poważnie? Przecież on był najgorszym ze wszystkich portugalskich nurków, no pierwszorzędny aktor drugorzędny na boisku, pfffff.

Zwycięstwo Hiszpanów wytypowałam przed turniejem, co nie było trudne, ale i tak jestem z siebie dumna :> a na Holendrów jestem obrażona, co to w ogóle miało być.

Adeenah pisze...

Hurra, Sherlock żyje! Bardzo dobry wpis - dowodzi, że da się pisać o futbolu, nie obniżając przy tym poziomu Holmesowatości. Najbardziej ucieszyła mnie wzmianka o Messim i Puyolu, których nikt jeszcze po tym Euro nie nagradzał (a byli ważni i wspaniali). I Casillas. Już myślałam, że tylko mój wzrok nie nadąża ;) I dziękuję za reklamę - znowu mnie kopnął zaszczyt.

Anonimowy pisze...

Zasłuży Sherlockista na pocieszkę imienia Mrs. Hudson na pewno, czekamy na jedwabną pończochę Everetta.
I niechaj nas Sherlockista już nigdy nie opuszcza na tak długo!

ninedin pisze...

Jaki piekny, piekny wpis,rzecze kibic;)

Magdalena pisze...

O jaki cudny wpis. Popieram w całej rozciągłości kwestię Holendrów (jak oni mogli mi to zrobić?!). Ja za grą Hiszpanów zasadniczo nie przepadam, ale za ten finał (i dziecięcą radość ze zwycięstwa:D) mogę im wszystko wybaczyć. Z Włochami za to nie lubimy się nadal, choć tym razem ze sporą dawką zachwytu.
I czekam na słów kilka tematem Everetta, bo mimo że widziałam go dwa razy to ciągle nie wiem co sądzić.