wtorek, 27 listopada 2012

The Beatles, Sherlock, HELP!.


Sounds of laughter, shades of life
Are ringing through my opened ears 
Inciting and inviting me.
Limitless undying love, which
Shines around me like a million suns,
It calls me on and on across the universe

(Czyli co czuje Sherlockista do Beatlesów w pigułce.)

***
Kto pamięta grę "Brians of Britain" z pierwszego odcinka "Cabin Pressure"? (Nawiasem, jeśli ktoś jeszcze nie słucha Cabin Pressure, niech przeczyta to i... i już będzie wiedział, co robić), Gra polegała na tym, żeby - słusznie podejrzewacie - wymieniać znanych brytyjskich Brianów, ale nikt w odcinku się nie skapnął, że wszyscy przegrali, bo nie padło nazwisko Briana Epsteina, zwanego czasem "piątym Beatlesem".
I pomyśleć, że Martin, czyli Benedykt Cumberbatch ma teraz Briana zagrać!
Czy myślicie, że Telegraph pozwie mnie za pożyczenie tych ładnie zestawionych zdjęć Cumberbatcha i Epsteina i każe mi zapłacić 50000 funtów grzywny i zgniję za długi w lochach Tower i krew moja zmiesza się z krwią zamordowanych książątek i już nigdy nie zobaczę słońca ani Was ani trzeciej serii Sherlocka ani słoni z San Diego... ?
Film reżyseruje Paul McGuigan (ten od "Sherlocka" BBC) i to oczywiście świetnie, ma to być jednak biografia koncentrująca się na losach samego Epsteina, niekoniecznie zaś na roli, jaką odegrał jako menadżer Beatlesów. Well... W tym miejscu muszę się Wam przyznać do małej podłości. Wiem, czy raczej: domyślam się, że nie jest fajnie, kiedy świat sprowadza nas do jakiejś jednej rzeczy, którą sobie upodobał... kiedy aktora wciąż wypytuje się o jeden popularny przebój, o którym on już myśleć nie może, i ignoruje te 50 cudownych ról teatralnych... kiedy żona wielkiego pisarza pokazywana jest tylko jak jego tło i sekretarka, a nie jak pełnoprawna osoba... kiedy fani wciąż domagają się od muzyka tej jednej piosenki, którą zaśpiewał kiedyś, trzy zespoły temu, tak brutalnie ignorując jego nowsze, indywidualne eksperymenty z samplowaniem zepsutego odkurzacza... Każdy z nas jest, oczywiście, jedyną i wyjątkową śnieżynką o wielu obliczach i pragnie całościowego uznania.
Ale nic nie poradzę: życie Epsteina "poza Beatlesami" interesuje mnie mniej niż śnieg sprzed lat pięciu.
Nie wiem nawet, czy mogę uczciwie powiedzieć, że fascynuje mnie jego życie w latach 1961-67. Niespecjalnie lubię dowiadywać się szczegółów o tym, jak wyglądały od kuchni koncerty ukochanych zespołów, kto się z kim kłócił, który "genialny utwór" powstał, bo komuś pomyliły się nuty, a które piosenki, z których ja z czcią kurz zdmuchuję, zostały nagrane w pośpiechu, żeby dopchać album.

Wiadomość zachwyciła mnie wyłącznie z tego powodu, że mogę Wam o niej napisać.

Bo wiecie, ja jestem taką wyjątkową śnieżynką, która w znacznej części składa się z Beatlesów.
Celowo piszę "z Beatlesów" zamiast oczekiwanego pewnie przez Czytelnika "z miłości do Beatlesów", bo sprawa zdecydowanie nie daje się zamknąć w prostej acz treściwej deklaracji w rodzaju "KOHAM RZUKI". Od dawna już nie widzę sensu w dociekaniu, czy rzeczywiście ich koham, kocham albo i nie cierpię, bo musiałam pogodzić się z faktem, że, tak czy siak, Żóki w moim życiu są, a do tego znaczne fragmenty owego życia po prostu mi porządkują oraz pozwalają objąć uchem i rozumem.
Pamiętacie, tę notkę, w której wyznawałam Wam jak to, z pewnym rozczarowaniem, odkryłam, że moje życie miłosne opowiedziała Dorothy L. Sayers, a nie Szekspir z Petrarką?
Czasem mam wrażenie, że Beatlesi chyłkiem dopowiedzieli całą resztę, gdy ja z nadzieją raczyłam snobskie i po szkołach muzycznych siłą ciągane uszy Bachem oraz Monteverdim.
Dlatego nie jest to stricte rzecz biorąc "notka o Beatlesach", nie uświadczycie historii zespołu ani analizy spisku z sobowtórem Paula (mogę się lenić, bo super teksty o tych kwestiach znajdziecie na 221b: tu i tu). Nie będę Was też przesadnie epatować youtube'em - dobrze wiem, że mało kto lubi tak naprawdę wpisy o muzyce z mnóstwem filmików rajcujących głównie autora, nie bójcie żaby drodzy Czytelnicy, zachęcam do otwierania linków do piosenek i przesłuchania choć kilku dla nastroju. (I przypomnienia sobie melodii, bo w wielu miejscach trzeba będzie śpiewać.)
Zamiast tego powrócimy na moment do tematyki nieco lajfstajlowej i pokażę Wam kilka przykładów, jak z pomocą Rzuków radzić sobie w powszechnie spotykanych (rz)życiowych sytuacjach. A także kilka scen z filmu, który nigdy nie powstał, a naprawdę mógłby i w którym Sherlock Holmes i doktor Watson śpiewają mnóstwo piosenek Beatlesów.
 Pozostała część notki otwarta jest zatem na dwie zupełnie rozbieżne interpretacje. Ludziom pogodnego ducha poleca się przyjęcie perspektywy interpretacyjnej, którą da się wyrazić w maksymie "piosenka jest dobra na wszystko" (patrz tu), a wizję rockandrollowego Holmes-musicalu należy traktować z należną jej (czyli: niewielką) powagą. Ludziom, którym smak i humor zepsuły trochę the slings and arrows of outrageous fortune, reszta postu, osobliwie zaś liczne w nim linki mogą posłużyć jako seria propozycji muzycznej zagrychy pod różne płyny, które pomagają nam odpowiadać ogniem na grad zajadłych strzał losu.

***

Porada uniwersalna jest taka, że radzenie sobie z trudnymi sytuacjami rozpoczynamy od włączenia bardzo głośno "Help". Można przy tym śpiewać, piszczeć, rozczulać się nad bardzo, bardzo młodym i lekucheńko fałszującym Johnem, uśmiechać się do Ringa, all of the above. Ponadto "Help" dzieli też pewne uroki z przepowiedniami Cyganek. Przepowiednie te - odbędziesz daleką podróż, spotkasz kogoś nieznajomego - mają bowiem taki przymiot, że nie ma siły, żeby się nie sprawdziły. Nie ma też siły, żeby "Help" w jakimś trudniejszym momencie naszego życia nie okazał się być piosnką, która dosłownie i wprost opowiada właśnie o nas i o tym naszym przyjacielu ukochanym, który właśnie przybył z naręczem napojów wyskokowych lub innych pocieszających darów.
Dlatego możemy być pewni, że "Help" zostało też nie raz i nie cztery odśpiewane przez jakiegoś nienakręconego jeszcze Sherlocka, w czasie różnych gorszych momentów, kiedy nagle przestawał być tak "self-assured" jak w początkach kariery; na przykład gdy utknął w śledztwie w NORW, schrzanił sprawę w FIVE albo gdy w FINA musiał salwować się ucieczką do Szwajcarii i naprawdę byłoby mu smutno, gdyby Watson odmówił mu nagle swojego being round.
No czy to nie jest po prostu piosenka z musicalu o Holmesie?

And now my life has changed in oh so many ways, (since you've become my chronicler - jak wyrzucał Watsonowi już Mycroft)
My independence seems to vanish in the haze.
But every now and then I feel so insecure,
I know that I just need you like, I've never done before.

...słyszycie jak dudni echo nad wodospadem Reichenbach?

Help me if you can, I'm feeling dooown
And I do appreciate you being round,
Help me get my feet back on the ground (i wytłumaczcie mi, że oni tego nie napisali specjalnie pod nasz film)
Won't you please, please help me?

Piosenka "Help" jest więc zupełnie uniwersalna, podobnie jak niezwykle uniwersalny album, z którego pochodzi, i który w zasadzie wyczerpuje większość sytuacji życiowych, jakie mogą nas spotkać. Serio. Nie zapominajmy o "Yesterday", które teoretycznie powinno być o jakiejś miłosnej katastrofie, ale w praktyce równie dobrze nadaje się do użalania nad gwałtownym schudnięciem "I'm not half the man I used to be!" (jak śpiewał Holmes w zakończeniu DYIN), a także ogólną prawidłowością, że jeszcze wczoraj "all our troubles seemed so far away/now it looks as though they're here to stay" (jak powiedziała pani Hudson, kiedy Sherlock z Watsonem zaczęli się wprowadzać). Roboczo natomiast opowiadało o jajecznicy. Jeśli popatrzyliście na Paula z filmu, to wiecie też, że tak zasadniczo, to piosenka jest o czymś bardzo śmiesznym i okropnie nieprzyzwoitym.
Podsumowując, Sherlockista, jak by się nie upierał, poza "Helpa" swoim życiem nie wychodzi i reszty twórczości Żuków słucha już o wiele bardziej bezinteresownie.

Tutaj trzeba może zrobić pewną dygresję, zwłaszcza, jeśli są z nami osoby, które na Beatlesów i ich słuchaczy patrzą z pewnym pobłażaniem, a już szczególnie, jeśli są też i takie osoby, które z tymi pierwszymi osobami często się o Żuków spierają. Wielu z nas ma bowiem taki charakterystyczny nerwicowy odruch, że "w towarzystwie" wspominamy wyłącznie o tych ambitniejszych, awangardowych niemal albumach już z czasów "po Helpie", a już szczególnie robimy tak, kiedy chcemy kogoś na słuchanie Beatlesów namówić, prawda? Jest tak dlatego, naturalnie, że o ile żeby docenić jakość "Białego albumu" albo "Sgt Pepper's Lonely Hearts Club Band", wystarczy nie mieć w uszach znacznych ilości wosku, o tyle wczesnych Beatlesów kochają tylko ci, którzy naprawdę ich kochają.
Tak jak Sherlockista, a także Sherlock Holmes z naszego filmu, który, gdy brakowało mu sprawy, nuda zaciskała się ciasną obręczą wokół jego złaknionego zadań umysłu, a oczy coraz częściej wędrowały łakomie w stronę szuflady z kokainą (lub morfiną) często wyglądał rozpaczliwie przez okno, nucąc z nadzieją Rzukowy cover "Mr Postman, look and see/ if there's a telegram in your bag for me"... "I've been waiting a long long time, I'd love to hear from the Scotland Yard...".
Sherlockista z kolei w ogóle rzadko wypiera się czegoś ze wstydu, ale miłości do wczesnych Beatlesów nawet wypierać się nie próbuje. Nawet wtedy, gdy słucha sobie właśnie "A Hard Day's Night", albo wręcz zgoła "Love me do"(które kocha szczególnie z uwagi na harmonijkę oraz stopień nieskomplikowania), na co najdroższe mu i największym szacunkiem darzone osoby, które lubują się w rzeczach w rodzaju alternatywna muzyka elektroniczna oraz najciemniejsze fragmenty niemieckiej filozofii, spoglądają na niego ze zgrozą i bardzo miło pytają, czy ShK ma przypadkiem słuchaweczki.
Wtedy Sherlockista, owszem, uprzejmie przełączy się na słuchaweczki, co w niczym zresztą nie pomoże, bo i tak będzie głośno śpiewał "I Saw Her Standing There" (celem sprawdzenia, czy nadaje się do tego fragmentu filmu, w którym Holmes opowiada Watsonowi o pierwszym spotkaniu z Adler - pamiętamy" a face a man might die for" prawda?), a także "All My Loving", które nasz Holmes jako Escott odśpiewał biednej pokojówce Milvertona. Jak mu to "Close your eyes and I'll kiss you, tomorrow I'll miss you" przeszło przez gardło, łobuzowi-podrywaczowi... Oraz "Eight Days A Week", na które ShK nie znajduje usprawiedliwienia. Po prawdzie, to nawet specjalnie nie szuka.

Czasem jednak przyjmuje inną strategię i sięga po sprawdzoną listę utworów nieodpartych, takich, które zmiękczyły serca najtwardszych antyżukowców świata. Lista zawiera dokładnie jeden utwór, bo więcej nikomu nie trzeba. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości co do tego, czy Beatlesi potrafili nagrać i taką piosenkę, której nasz udręczony Holmes będzie słuchał o czwartej nad ranem miotany kolejnymi koszmarnymi zmianami nastroju, niech po prostu kliknie. Kto nie wiedział, że ukochanym Beatlesem Sherlockisty jest Harrison, ten już wie i pewnie nawet rozumie, dlaczego.

Oczywiście czasem Sherlockistę kusi, żeby pójść na całość i uderzyć w niedowiarków całym arsenałem świetnej muzyki, który oferują mu trzy jego ulubione albumy: "Abbey Road", "The Beatles (White Album)" i "Sgt Pepper's..." i jeszcze może "Magical Mystery Tour" .... wróć! Cztery! Cztery jego ukochane albumy: Abbey, Biały, Sierżant, Magical i "Let it Be"...tfu! poprawka: pięć! Pięć ulubionych albumów... Wait, czy ja w ten sposób nie pominęłam przypadkiem "Yellow Submarine"?! "Yellow Submarine", które jest taką nasuwającą się i uroczą krzyżówką BRUC z YELL?!
Pokusę tę jednak musi bohatersko odpędzać, bo całego tego bogactwa nie da się ogarnąć za jednym zamachem (bez strat w słuchaczach i Czytelnikach). A przecież tak świerzbi mnie w koniuszkach palców, żeby pozachwycać  się "Day in the Life", ustalić, czy znarkotyzowany Holmes woli "I am the Walrus" czy może tradycyjnie "Lucy in the Sky with Diamonds", puścić "Martha My Dear", zastanawiając się, jak wpleść w akcję naszego filmu takie wyznanie  Sherlocka do pani Hudson (ładnie pasowałoby chyba do LAST)...
Help!

No właśnie. Przecież ustaliliśmy już, że ostatecznie i tak wystarczy nam "Help!". A to nie miał być tekst o muzyce, tylko o życiu samym. Dlatego przygotowałam dla Was na koniec jeszcze jedną życiową poradę.
Pamiętacie jeszcze Cygankę, która wywróżyła nam spotkanie z nieznajomym? Co robić, kiedy przydarzy nam się  jedno z tych spotkań, po których czujemy, że życie właśnie wywróciło nam się do góry nogami? Że to jakaś oszałamiająca, cudowna katastrofa, po której nic już nigdy nie będzie takie samo, będziemy musieli oddać naszego szczeniaka buldoga, uganiać się za przestępcami, znosić przytyki, eksperymenty chemiczne, grę na skrzypcach, humory, choroby, podróże (te wróżby!), oszustwa, a to wszystko dlatego, że nie przeszlismy na drugą stronę ulicy o pięć minut wcześniej i nie przegapiliśmy Stamforda, który zaciągnął nas prosto do człowieka, który nam to wszystko zgotował?
Wtedy, moi drodzy, śpiewamy, miarowo, z entuzjazmem udawanym na tyle dobrze, żebyśmy przekonali samych siebie tę oto piosenkę Watsona:

and I want all the world to read we've met 
Na na na na na na (rytmicznie machamy egzemplarzem "The Strand")

Had it been another day
I might have looked the other way 
But I had never been aware 
And as it is I dream of him tonight 
(jeśli jesteśmy H/W slash-shipperami, w tym miejscu dwukrotnie energicznie wznosimy brwi, jeśli jesteśmy panią Hudson - marszczymy je ze współczującym zrozumieniem)
Na na na na na na

ref.
Falling, yes I am falling
And he keeps calling me back again 
Tells me "come if convenient,
If inconvenient come all the same!"

I have never known
The likes of Holmes, I've been alone
And I have missed things and kept out of sight 
(wzdychamy głośno i z niesmakiem "Oh Watson you see but you don't observe!")
But other guys were never quite like this (blush!)
Na na na na na na


***

A na pożegnanie pozwólcie mi, że pozwolę sobie na jeden jedyny wklejony film. Taki, który należy obejrzeć szczególnie wtedy, kiedy na przykład wraca się z Mordoru. Albo kiedy z wielką radością znów znajduje się czas na bloga, który bardzo się zaniedbywało.

Harrison, oczywiście.

4 komentarze:

cara pisze...

Cudowny wpis. Jak wiesz jestem muzycznym snobem, ale dla The Beatles jest specjalne miejsce w moim sercu, a Help (teraz w nowej Sherlockowej interpretacji:) słucham autentycznie jak muzycznego koła ratunkowego. A Yellow Submarine to ja mogę w kółko. Cudo, cudo ten wpis :)

Ola pisze...

To jest mój nowy ulubiony wpis. Przegapiłam oczywiście newsa Cumberbatch=Epstein, więc za niego dziękuję (i za linkowanie do nas!), ale pomysł na sherlokowo-beatlesowy musical jest genialny w swej prostocie i dziwię się, że nikt go jeszcze nie opatentował i nie sprzedał jakiemuś producentowi na West Endzie.

I chyba będę dzisiaj oglądać "Across the Universe"> :D

Adeenah pisze...

Wiedziałam, że Sherlock Holmes ma coś wspólnego z morsami wędrującymi przez truskawkowe pola. O innych nawiązaniach do kanonu nie miałam pojęcia (ciekawe, czy Żuczki miały). Poza tym - witaj wśród żywych Sherlockisto! To się właśnie nazywa powrót w wielkim stylu :)

Gordiana17 pisze...

Och, cudny, cudny wpis...
Ja największym uwielbieniem darzę tę piosenkę, chyba... http://www.youtube.com/watch?v=iim6s8Ea_bE