Mój Holmes.
Miejmy jasność w sprawie: jestem nieczułym i podłym Sherlockistą, nie roztkliwiam się nad aktorami i nie obchodzę ich urodzin. Oczywiście. Nigdy. Jak widać.
Ale, jak to czasem powtarzam, Jeremy to był taki człowiek i taki aktor, który potrafiłby rozkochać w sobie gorszych twardzieli niż ja. W chwilach wielkości jest takim Sherlockiem, jakiego nie wymarzyłby sobie nawet Doyle, wiecznie zajęty innymi, niby to ważniejszymi sprawami. W chwilach słabości jest większy niż kiedykolwiek. Nie było nigdy bardziej uczłowieczonego, niedoskonałego, bliższego i zwyczajnie po ludzku zrozumiałego Sherlocka. Ani żadnego równie pięknie wyniosłego, żadnego tak idealnego, tak nieuchwytnego jak nieuchwytny może wydawać się tylko geniusz, żadnego tak niepojętego, czy to w momencie triumfu czy porażki. Nikt jeszcze nie budził zarazem tyle zachwytu, radości i żalu.
Nie było też nigdy Sherlocka równie gadatliwego. Jeremy mówi do nas więcej niż którykolwiek inny Holmes - twarzą, oczami, przepięknymi dłońmi, stworzonymi wręcz do delikatnych badań nad tytoniem, ekscentrycznych gestów, nerwowego zapalania papierosa. Przypatrzcie się czasem wszystkim tym psotnym minkom, przelotnym emocjom, śmieszkom, chmurom, ironicznym grymasom, surowym lub wzruszonym błyskom oczu. Oczy! Właśnie. W oczach Bretta siedzi przecież połowa dialogów, czasem ta ciekawsza, przemilczana w Kanonie połowa.
Czasem ta ciekawsza - ale dalece nie zawsze, bo głos Jeremy'ego to jeszcze inna historia. Nie było i nie będzie już może nikogo, kto potrafiłby tak marzycielsko opowiedzieć monolog o róży i tak nagląco, tak wspaniale rzucić "The game is afoot!"*, że podrywamy się jeszcze przed flegmatycznym Watsonem. Ten głos, gęsty i natarczywy, aksamitny i jedwabisty, pieczołowicie i teatralnie modulowany, wibrujący życiem - tak właśnie, tak dokładnie, idealnie zupełnie tak przecież powinien brzmieć Sherlock Holmes.
I dlatego, nie zważając na to, ile już pisałam Wam o moim Holmesie - o moim Jeremym, i jak wiele emocji przelewałam na cierpliwy serwer, zdecydowałam się na jeszcze jeden, malutki, urodzinowy prezent. W końcu, jak zawsze podkreślam, na Sherlockianach Brett - i wszyscy, którzy go kochają - powinni w sposób szczególny czuć się jak u siebie w domu. Tym bardziej wypada urządzić mini-przyjątko-niespodziankę i wypić chociaż kawę przy notce, za Sherlocka Bretta i za Jeremy'ego Hugginsa.
I może jeszcze osobno za ten jego śmiech, taki ciepły i taki groteskowy, wymyślony chyba specjalnie po to, żeby nawet w listopadzie dało się jakoś przeżyć.
***
Na koniec dodam tylko, że chciałam także w ten sposób przypomnieć o sobie tym, którzy z tych czy innych powodów nie widzą postów face-Sherlockianów. Nie stawiajcie na mnie kreski. Ja wrócę. Jestem teraz w krainie Mordor, gdzie zaległy cienie, kończę wypełniać pewną straszliwą misję, a straszliwe misje zawsze mają to do siebie, że trwają dłużej niż się przewidziało i znacznie dłużej niżby się tego pragnęło. Nie pozwalają mi tam trwonić sił i zapasów na notki. Ale jeszcze chwila i choćbym miała dać sobie odgryźć palec, wrócę do Was. Będzie notka o Sherlocku i o Beatlesach, o filozofii, o Star Treku, a nawet nowy szablon, na którym dla odmiany będzie widać literki :) Będą notki w poniedziałki. Rozpusta i niekończąca się sherlockistyczna balanga. Wierzę, że jeszcze tu będziecie :)
(oczywiście domyślacie się, że to nie ja zrobiłam ten wspaniały filmik, tak dla jasności dodaję, żeby nie było złudzeń... :) )
*I nie mówcie mi, że Benedykt - Benedykt woła "The game is on" i to nie jest to samo. Nie jest.
10 komentarzy:
Jeremy pewnie siedzi teraz na niebiańskim tronie w holmesowym raju, popija urodzinową herbatkę z panem ACD i właśnie dostał swój najlepszy prezent - pamięć fanów, którzy w czasach pełnych Holmesów z gadżetami i wybuchającymi drzewami i tak najbardziej tęsknią za Holmesem z różą. Jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało - sto lat panie Brett!
Dziękuję za ten wpis i wykopanie pięknego filmiku.
U mnie też dzisiaj dzień zaczął się od wrzucenia na Sherlockową tablicę na Pinterest przypomnienia o urodzinach Bretta. :)
Bo dla mnie Brett nie tyle jest "moim" Holmesem, ile jedynym Holmesem, którym warto zawracać sobie głowę. Nie przepadam za tą postacią ani w kanonie, ani w ekranizacjach i tylko Jeremy Brett zdołał sprawić, że stała się ona człowiekiem, którego lubię. Więc: dziękuję, panie Brett.
To jest jedna z tych rzeczy, które najbardziej mnie zachwyciły i zaskoczyły, kiedy Sherlockiana trochę się rozkręciły: pojawiło się tyle żywych, komentujących osób, dla których w epoce twittera i mód znikających po kilku dniach 20 lat od ostatnich Brettów to nie jest żaden powód, żeby pamiętać mniej zywo. Przedtem miałam tylko dowody w postaci tych niezliczonych nicków na youtube czy na obcych forach, Wasze proBrettowe komentarze, tu i na face-stronie dają mi mnóstwo radości.
Ja będę na pewno :) Trafiłam tu dzięki Benedyktowi, ale Bretta doceniam jak najbardziej.
A tak trochę offtopowo - muszę podziękować Ci za blog - nie tylko za Holmesa, ale też za to, że dzięki Twojemu blogowi poznałam inne super blogi, takiego zwierza, na przykład. Sherlock zaiste posiada wielką moc!
Powodzenia i wracaj!
Megana
Tak z ciekawości: piosenkę "I'm in Love with Jeremy Brett" Sherlockista zna? Nie ukrywam, że ciekawi mnie również opinia na temat innych ról Bretta (osobistą chwilę szczęścia przeżyłam odkrywając go jako Bazylego Hallwarda w "Portrecie Doriana Graya").
Oczywiście, że będę tutaj. Zawsze. :-)
Urodziny Jeremy'ego przebiegały w tym roku wyjątkowo uroczyście, na Twitterze w najbardziej szalony sposób, na YT pojawiły się nowe filmiki urodzinowe, otwarta została nowa strona, wywodząca się ze strony BAFTA4JB - jeszcze under construction, ale będzie wspaniała!!! Na DVD wydano wreszcie "Haunded. The Ferryman", co rokuje nadzieje na inne DVD, "Rebecca", "Merry Widow", "On Approval" etc. Pojawiają się nowe książki, jest SUPER. :-)
A na taki tekst o Nim warto było czekać. Dziękuję! I błagam: kiedyś, w wolniejszym czasie i sprzyjającej aurze życiowej, proszę nam dać obiecany jeszcze jeden tekst o FINA/EMPT... Proszę! :-)
Och, notka o JB... :3 Czytałam cały ten wpis z wielkim, szaleńczym wyszczerzem, jak zwykle gdy tematem jest Brett :P
Co prawda zbyt konstruktywnego komentarza niestety nie napiszę, bo zaraz najprawdopodobniej zamieni się w ochy i achy jaki on był wspaniały piękny, inteligentny, holmesowaty, idealny i w ogóle (tym bardziej podziwiam Sherlockistę za sklecenie tych kilkunastu uroczych zdań nie popadając w zanadto widoczny zachwyt). Donc, dziękuję panie Brett za wprowadzenie mnie na dobre w sherlockistyczny świat i oby fandom o tobie nigdy nie zapomniał.
I powodzenie Sherlockisto w wykonaniu Zaiste Strasznej Misji W Mordorze.
Przygodę z Sherlockiem zaczęłam dopiero niedawno i przez przypadek tu trafiłam. Jednak od razu Sherlockianę pokochałam, bo dzięki temu blogowi poznałam geniusz aktorski pana Jeremego Bretta! Zgadzam się z przedmówcami Brett to najlepszy orginalnych Holmes jakiego widziałam :D
Jeremy to Sherlock a Sherlock to Jeremy, to jest istny majstersztyk i tyle w temacie. Kocham tego aktora:)
Jak dobrze "być w domu" ;)
Prześlij komentarz