Przygotujcie się na literkę
Zwiniętą stąd. |
Dziś, drodzy Czytelnicy, wyjątkowa okazja, wspólny seans z komentarzem!
Obejrzałam ostatnio jedną z najwspanialszych produkcji o Sherlocku Holmesie, jakie zna wielki ekran. Nie mogłam nie podzielić się z Wami.
Film ten miałam zaszczyt oglądać w towarzystwie lorda Vadera, największego znawcy sherlockizmu w Imperium - dlatego pozwoliłam sobie w kilku miejscach opowieści wtrącić wypowiedzi tego wielkiego holmesologa. Nie wiem, jak to się właściwie stało, że Darth Vader pojawił się u mego boku, ale czasem, gdy stykamy się z czymś, co tak bardzo nas przekracza i oszałamia jak ten film oszołomił Sherlockistę, pomoc sama spada nam z najbliższej Gwiazdy Śmierci.
Zaznaczę tylko jeszcze, że w normalnych okolicznościach ostrzegłabym Was, że będzie mnóstwo spoilerów - prawdę mówiąc, zamierzam po prostu opowiedzieć Wam film, z całą jego pełną słodyczy i czaru treścią. To jednak jest arcydzieło - a arcydzieł nie oglądamy dlatego, że ciekawi jesteśmy, jak to się skończy, prymitywnie wyglądamy zaskoczeń albo nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Boris Sagal, reżyser "Sherlocka Holmesa w Nowym Jorku", telewizyjnej perły z roku 1976, która przez haniebne zaniedbanie Sherlockisty nie znalazła jeszcze honorowego miejsca w tym blogu (jak może on mienić się "sherlockistycznym"?!) nie zniżył się do takich tanich sztuczek.
Uważny widz już oglądajac film po raz pierwszy potrafi - niczym Sherlock Holmes, który z kropli wody chciał dedukować istnienie oceanu! - w pierwszym minutach przewidzieć mniej więcej resztę filmu.
I zadrżeć.
I sense something, a presence I've not felt since I saw Richard Roxburgh - powiedział podekscytowany lord Vader, gdy wbiliśmy chciwy wzrok w ekran.
Tam tymczasem ukazał nam się profesor Moriarty - w tej roli przerażający John Huston, o demonicznie wykrzywionej wardze, mówiący ze sztraszliwym, lekko po szkoczku szepleniączym akczentem.
Sherlokiszta odwracza wżrok. Ale wy szpójrzcie na tę wargę! |
Czymże zajęty był profesor Moriarty? Naturalnie: knuciem. Knuciem ze swoim siepaczem, pułkownikiem Moranem, człowiekiem ubranym w zasłonę okienną z dyndającymi kutasikami.
Ale cóż to! Moran zdejmuje sobie nos! Ach, któż to się spod przebrania wyłania! To on, to Sherlock Holmes, nasz detektyw!
ROGER MOORE!
Z zapartym tchem oglądamy wraz z lordem pojedynek wielkich umysłów. Moriarty usiłuje zrzucić na Sherlocka żyrandol. Ten cudem wymyka się z objęć śmierci. Moriarty uwalnia ukryty nóż na sprężynce. Sherlock uskakuje chyżo jak pantera. Co za walka! Moriarty odgraża się na koniec, że jeszcze Holmesowi pokaże, cały świat w popiół obróci i w ruinę! Sherlock jednak kpi sobie z niego jedynie, dumny i niezłomny.
You don't know the power of the dark side! - przestrzega ponuro lord Vader, w emocjach wczuwając się całkowicie w świat na ekranie.
Sherlock Holmes jednak otarł tylko pot ze szlachetnych baczków, zarzucił Moriarty'emu fatalny styl i powrócił do domu, na Baker Street, gdzie jednak musiał pogrążyć się w odmętach cierpienia i nudy. Tylko Watson swoim pogodnym "Ho ho ho" w którym tak pięknie naśladuje tego najwierniejszego prozie Doyle'a ze wszystkich Watsonów, Nigela Bruce'a, próbuje rozproszyć chmury krażące nad pełną poezji twarzą naszego Sherlocka.
Żywy umysł, inteligentne spojrzenie - oto Watson Patricka Macnee, wymarzony kompan dla wielkiego detektywa. |
You are unwise to lower your defenses! - grzmi lord Vader, przeczuwając już straszliwe sidła, pułapkę zastawioną na naszych bohaterów. Czyż mają oni jednak wybór?
Pędzą wprost do Nowego Jorku, nie baczą na drobne przeszkody, urocze różnice kulturowe, fakt, że taksówki nazywają się po prostu "cab" a kolejka podziemna to metro. Jak wicher mkną do teatru na przedstawienie Irene, licząc na to, że gdy zobaczą ją na scenie, wszystko się wyjaśni. Och, losie. Arystka się nie pojawia! Tumult! Oburzenie! Watson nie potrafi zrozumieć, co to może znaczyć. Publiczność krwi żąda, lecz Holmes, głuchy na wołania tłumu, pobladły z szarpiącego serce strachu, zrywa się tylko z fotela i ciągnąc za sobą oszołomionego całkiem doktora, pędzi do domu Irene. Po drodze jedynie łypiąc straszliwie oczami, tłumaczy Watsonowi, cóż to może oznaczać. Moriarty!
Jeden z najwspanialszych kostiumów męskich, jakie w ogóle widziałam! |
Długo zwodzi Holmesa Irene, z przyczyn, których nie pojmiemy - o, wszystkie te mgiełki tajemnicy, które okalają "Sherlocka w Nowym Jorku", smakować można je bez końca i bez końca szukać odpowiedzi - perswazją dopiero i podstępem zdoła on wydobyć z kobiety informację, że porwano jej syna! Patrzymy na zdjęcie, patrzymy na minę Sherlocka... We wszystkich oprócz Watsona zaczyna kiełkować pewne nieśmiałe podejrzenie...
The force is strong with this one - enigmatycznie orzeka lord Vader, zerkając na małego Scotta.
Scott? To moje trzecie imię - zawiesza głos Sherlock. Tylko Watson, jak zawsze niewinny, zdaje się nic nie rozumieć.
Lecz oto kolejny dramatyczny zwrot! Przychodzi wiadomość - nie, o nie do Irene. Do Holmesa. Życie małego Scotta zależy od ciebie - dudni głos na kartce. - Nie wolno ci pomóc policji!
Przecież policja wcale mnie o pomoc nie prosiła! - zauważa błyskotliwie Sherlock, któremu nie umyka w tym filmie żaden szczegół, lecz przedwczesna jest jego radość. Jeszcze tej samej nocy bowiem nowojorska policja będzie go wręcz błagać, by pomógł jej powstrzymać WYBUCH WOJNY ŚWIATOWEJ!
Ach!
Lecz jak to możliwe? To proste. Każde państwo świata ma swoją małą wnękę w skarbcu nowojorskiego banku. Gdy udzielają sobie nawzajem pożyczek, pracownicy banku przewożą jedynie sztabki do właściwych pomieszczeń. Teraz jednak całe złoto zniknęło! Któż mógł to zrobić?! Kto trzyma teraz w ręku pieniądze wszystkich najpotężniejszych krajów? Kto niczym artysta w teatrze marionetek pociągać będzie za sznurki Europy i Stanów?
Moriarty. Ale co on zrobi z tymi wszystkimi pieniędzmi? - pyta Watson. Jak to co, WOJNĘ.
Today will be a day long remembered. It has seen the kidnapping of Scott, and soon the fall of the... um... WHOLE WORLD! - prorokuje lord Vader.
Holmesie! Larum grają, a ty na koń nie siadasz? Na skrzypcach idziesz pograć? Wzniesionych oczu do nieba Watsona nie widzisz?
Życie małego Scotta zależy od ciebie - dudni (ponownie) głos na kartce. - Nie wolno ci pomóc policji!
Głos dudni raz jeszcze. Reżyser, choć na ogół tak subtelny, chce, byśmy dobrze pojęli, jak straszliwy dylemat szarpie duszą Holmesa. "Czy zamierzasz tak po prostu pozwolić mu wywołać wojnę?" - pyta Watson, jak zawsze niczego nieświadomy.
HA! - odpowiada Holmes. - Widzę lukę w genialnym planie Napoleona Zbrodni! A co, jeśli najpierw odbierzemy mu Scotta, a potem uratujemy świat? Oto właśnie wielki detektyw, który nigdy się nie poddaje i najbadziej zawiły plan przeniknie myślą lotną jak jaskółka.
Impressive. Most impressive. - wymyka się z półotwartych warg lorda Vadera.
I co tu się jeszcze nie stanie! Od tego momentu wydarzenia potoczyły się jak lawina, a my, otumanieni, z najwyższym trudem śledziliśmy rwącą niczym górski strumień akcję. Nie wiem, jak byśmy się połapali, co się dzieje i kto dobry a kto zaś zły, gdyby nie charakterystyczna, jaskrawa krata wdzianka straszliwego najemnika Moriarty'ego - kraciasty osobnik ani na chwilę nie przestawał śledzić Holmesa, na zmianę z osobnikiem zakamuflowanym jeszcze chytrzej: ubrał się w wielki afisz reklamowy. Gdy Scott został nareszcie odbity - nadludzkim wysiłkiem Holmesa przebranego za włoskiego śpiewaka i Sherlock wniósł nieprzytomne dziecko do domu jego matki, po masce lorda Vadera spłynęła powoli łza.
Tell him! Tell him: "Scott I am your father!" - krzyczał Vader jak opętany, ale Holmes nie słyszał, pędził z powrotem, by odnaleźć siedzibę Moriarty'ego i oddać go w ręce policji.
I have a BAD feeling about this - powiedziałam, widząc, że Sherlock zostawia Irene ze Scottem, a sam z Watsonem pędzi do miasta.
I find your lack of faith disturbing.- odparował Vader.
A jednak to ja miałam rację tym razem. O nielitościwe niebiosa, Scott znów został porwany!
I jeszcze jeden zapierający dech w piersiach pościg. Moriarty uchodzi z dzieckiem do swojej jaskini zła. Sherlock, samotny mściciel, powoli wchodzi do środka, by znów zmierzyć się ze swoją Nemezis. Jak na początku filmu. Wielka klamra.
I've been waiting for you, Moriarty. We meet again at last. The circle is now complete. When I left you I was but the learner. Now I am the master - gada nieprzytomny z ekscytacji Vader, nie dając mi się w pełni rozkoszować tą ponowioną sceną konfrontacji.
To samo wnętrze, znów leci nóż na sprężynie. Znów spada żyrandol. Scott wyrywa się na dwór, do matki. Sherlock przeszedł już dwa straszliwe testy, czy przeżyje trzeci?
Och, zapadnia!
Czy Holmes w niej zginie?!
NIE!
W ostatniej chwili wpadnie Watson z eskortą policji. Gdy jednak wszyscy na raz rzucają się, by wyciągać Sherlocka z pułapki, Moriarty, chytry jak wąż, umyka niepostrzeżenie w tunel, zamykany kratą. Na odchodnym rzuca Sherlockowi tylko "jeszcze się spotkamy!".
The force is with you, young Holmes, but you are not a Jedi yet - kwituje złośliwie lord Vader.
Ja oddycham z ulgą, choć chwytają mnie już pierwsze oznaki żałości. Jeszcze tylko kilka scen. Triumfalne rozwiązanie zagadki ukradzionych pieniędzy - to nie kradzież! To sprytny zwód, złoto przez cały czas było w sejfie, tylko wy odwiedzaliście atrapę!
Rozmowa o tym, czy Sherlock przed czymś ucieka, dlaczego nie może być z Irene. Jak pięknie niedopowiedziana pozostaje kwestia syna. Ileż subtelności. Przecież takich rzeczy nie trzeba mówić głośno, wystarczy kilka spojrzeń, wymiana zdjęć. Tak właśnie zachowują się prawdziwi ludzie.
Wzruszające pożegnanie. Watson, który nie do końca zrozumiał co się stało, ale cieszy się, że wraca do domu, gdzie nie ma strasznego metra.
Jakże po tej produkcji wrócić do zwyczajnego świata?
Jak spojrzeć na innego Holmesa po Rogerze Moorze z tak stylową fajką, po tym Sherlocku naprawdę jedynym w swoim rodzaju, który nigdy nie oddaje się żadnym bezsensownym rozmyślaniom, tylko działa, raźnie, wesoło, bohatersko przemierzając Nowy Jork w czapce z dwoma przodami? Jak otrząsnąć się z czaru Patricka Macnee, który, wpisując się w tradycję tych wspaniałych, prawdziwych Watsonów, w całym filmie wypowiada tylko jedno sensowne zdanie - "Nereczki nam wystygną!"? Jak wyrzucić z serca sztrach przed wargą profeszora Moriarty'ego i jego kunsztownymi szpiszkami?
Jeszcze przez chwilę nacieszmy oczy. |
I już tylko krzyk...
6 komentarzy:
[jn] :-))) Popłakałam się ze śmiechu! I teraz muszę jak najprędzej nadrobić swoje zaniedbanie w temże wzlędzie i zdobyć to cudo! Czudo :-)))))))))))
Woooo. Wyczuwam w tej wspaniałej rezenzji wpływy szkoły opowiadania filmów imienia reż. Glusia.
o mamo...co za bokobrody.....nie no, muszę to obejrzeć z Bratem....
A, jak nie ładnie z mojej strony - Hey, cześć i dzień dobry!
Jeszcze nie przeczytane, ale na pewno to zrobię, jak obejrzę.
cichoń
"Nereczki nam wystygną" - jak to mawiali niegdyś w internetach, PURE WIN.
Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale wszystkie wnikliwe i wiele wnoszące komentarze lorda V. rozbrzmiały w mojej głowie niezapomnianym tembrem Jamesa Earla Jonesa, z blaszanym pogłosem włącznie.
Dzieua chyba jednak nie obejrzę. :D
No i Dżon Hjuston - The Man with the Twisted Lip. Zdecydowanie nie obejrzę, zdaję się na twój światły osąd.
Czemu ten Watson wygląda jak pan Kiepski?
Prześlij komentarz