niedziela, 2 grudnia 2012

ShKA - 2 grudnia - B jak BAKER STREET (221B)

Nasza druga czekonotka. B! Jak to się wspaniale składa. B to jest bodaj najbardziej sherlockistyczna litera po królujących S i H. B jak samo BAKER STREET 221 B. 

Jest też oczywiście B jak BBC, producent najbardziej hołubionego obecnie Sherlocka i sam ten Sherlock, pan Benedict Cumberberbatch. Jak Bert Coules, mój guru sherlockizmu (kombinacja B+C wydaje się być szczególnie korzystna). Jak drogi mój Brett. Jak BRUC, BLAN, BLUE (!), niedoszły buldog Watsona. Bardzo groźni przestępcy. Bzyczenie pszczół Sherlocka na emeryturze. Gdyby kalendarz doczekał się zatem edycji i w kolejnych latach, materiału na pewno nam nie zabraknie, a i nawet to jedno B zajmie tyle, co trzy czekonotki, a jeden wpis zupełnie pełnowymiarowy (nie przyzwyczajajcie się ;)).

Livanov!
Baker Street to - w kategorii "rzeczy na literę B" - naprawdę największy przebój sherlockizmu, a adres 221B jest na tyle symboliczny, że znamy nawet piękne brytyjskie blogi, które mają go w nazwie. Mamy Baker Street Journal i Baker Street Irregulars, blog, który wprost stwierdza, że "B is for Baker Street" i choć oczywiście nie jest tak, że widziałam wszystko, a prawie na pewno nie widziałam większości (z uwagi na dostępność), ale nie przypominam sobie, żeby w jakiejkolwiek sherlockistycznej produkcji Baker Street się nie pojawiło. Biorąc pod uwagę, że Holmes został oficjalnie wpisany do księgi Guinessa jako rola, którą grało najwięcej różnych aktorów, możemy w związku z tym spokojnie podejrzewać, że Baker Street 221 B jest najczęściej filmowanym fikcyjnym wnętrzem w dziejach małego i wielkiego ekranu.

(grafika ze strony Bakerstreetdozen.com)
I, co naprawdę zadziwiające, nie widziałam ani nie słyszałam o takim przypadku, żeby wnętrze to zostało pokazane jakoś rażąco źle. Czy to Sherlock rosyjski, amerykański, polsko-angielski, najbardziej brytyjski jak tylko być może, kinowy, telewizyjny, growy czy teatralny (w tym ostatnim przypadku sądzę niestety tylko po opisach), wszystko może leżeć i żałośnie pojękiwać, od obsady po scenariusz, ale pokój przy Baker Street zawsze pozostanie tym miejscem, w które zbolały widz holmesologicznie uświadomiony będzie mógł się schronić, by wylizać rany po różnych niekanonicznych koszmarach.
BLUE w wersji Granady,
easily najsłodszy Sherlock świata

Na granicy bycia niechlubnym wyjątkiem stoją tylko Sherlocki Ritchiego, które oczywiście 221B mają, a jakże, ale zupełnie bez właściwej atmosfery, bo, jak wszystko zresztą w tych filmach, również wnętrza są zupełnie przeszarżowane, przeładowane i przedziwnione jakimiś nitkami. I może troszkę, paradoksalnie, Baker Street Museum (które możecie obejrzeć na linkowanym już kiedyś filmie - zwróćcie uwagę na piękną i stosowną muzykę ;), bo w mieszkanku Holmesa i Watsona powinien być spokój, a nie tłum nieelegancko ubranych turystów. W którym sama bardzo chciałabym się znaleźć, tak skądinąd...

To oczywiście nie znaczy, że nie ma kontrowersji. Zastanawiacie się, jakie kontrowersje może budzić mieszkanie? To znaczy, że nie zetknęliście się jeszcze z naprawdę potężnym fandomem ;) Przede wszystkim: numer. To nasze "B" to tylko oznaczenie jakiejś wydzielonej części w większym budynku. Czy twórcy ekranizacji mają zatem prawo robić tabliczki "221B" przy wejściu od ulicy? Nie no, poważnie, oczywiście, że mają, ale czyż nie jest to uroczy pretekst do długiej debaty. Można się też zawsze spierać o wyposażenie.
Czy właściwie zostały zaprezentowane i WYEKSPONOWANE - fandom patrzy, fandom słucha, fandom każdy błąd wyniucha! Obowiązkowe kanoniczne drobiazgi, które są obowiązkowe nie tylko dlatego, że stały się ikonami same w sobie (jak fajka, obecna w moim własnym logo, co z tego, że to obraz Magritte'a, skoro każda absolutnie fajka jest dziś niemalże alegorią Sherlocka H.?), ale także dlatego, że już Doyle traktował je jak wyjątkowo dobry sposób na nienudną charakterystykę postaci.
Gdybyście kiedyś brali się za inscenizację nie wolno Wam zatem zapomnieć o:

 - kominku
Nie da się przecenić walorów inscenizacyjnych kominka: ciepło, przytulność, intymność, iskry, ogień, czysta ewolucja: wszyscy ludzie lubią ogień, ci którzy nie lubili, odchodzili nocą od ogniska, dawali się pożreć dzikim zwierzętom i wyginęli bezpotomnie*. Jednym słowem: Na kominku ogień płonie, syczy szumem smolnych szczap, przy kominku grzeje dłonie odrażający drab (na przykład doktor Grimesby Roylott, który wsławił się tym, że potrafił wygiąć w rękach stalowy pogrzebacz)

 - listach przygwożdżonych nożem
Nawet w przeznakomitej grze "Testament of Sherlock Holmes" (będzie, będzie w kalendarzu, spoko czacha, drodzy Czytelnicy) listy są po bożemu przytwierdzone nożem do półeczki nad kominkiem, a gdy na nie najedziemy, Watson niezwykle uroczym tonem kogoś, kto trochę się rozczula nad dziwactwami bliskiej osoby, ale udaje, że ma dość, tłumaczy nam, że w taki właśnie sposób jego drogi przyjaciel przechowuje korespondencję od klientów.

 - perskim kapciu z tytoniem
To znów coś z cyklu "Holmes-ekscentryk". (Pozwolę sobie wyznać, że osobiście nie cierpię tego jedynego szczegółu wystroju mieszkanka naszego bohatera, bo idea trzymania tytoniu czy w ogóle czegokolwiek w bucie, jak by nie był czysty albo wręcz zgoła nigdy nieużywany, przyprawia mnie o drgawki.)

- strzykawce z 7-procentowym roztworem kokainy, opcjonalnie z morfiną (patrz: SIGN) Uwaga: w użyciu wyłącznie gdy klientów brak. Holmes nie potrafi bowiem ścierpieć nudy i commonplaces of existence. I właśnie za to, jak kiedyś pisałam, najbardziej go kocham. Podłe zadanie dodatkowe dla Czytelników? Por. wersja "Elementary", czyli "Holmes jest byłym narkomanem"; zważ różnice, wyciągnij wnioski dotyczące stopnia kanoniczności ww. serialu.

 - woskowym popiersiu Holmesa 
Oczywiście tylko jeśli jesteśmy już po EMPT, niezbędne w MAZA.

 - warsztacie małego chemika
Który jest znakomitym źródłem humoru, bo wiadomo, że nawet najlepszym większość doświadczeń nie wychodzi, co generuje dużo dymu i śmiechu dla wszystkich, którym ów dym akurat nie wypala oskrzeli.

 - dziurach od kul na ścianie, układających się w kształt VR
Czyli Victoria Regina. Czy wspominałam już, że Holmes naprawdę źle znosi nudę?

A to, moi drodzy, był dopiero pakiet "dla początkujących".
Dla zaawansowanych jest następujący obrazek. Jak myślicie, ile z tych przedmiotów naprawdę było wymienionych w Kanonie, a ile domyślał sobie autor grafiki? Odpowiedź w podpisie.


Czasem pozwalam sobie na Sherlockianach na jakieś niepodpisane fotografie i beztroskie kradzieże, ale wobec autora tej oszałamiającej grafiki byłaby to najczystsza niegodziwość i holmesologiczny grzech śmiertelny. Koniecznie odwiedźcie stronę Russella Stutlera, z której można się dowiedzieć, że ABSOLUTNIE WSZYSTKO, na tym obrazku jest kanoniczne! Ten człowiek, do którego Sherlockista oczywiście z miejsca zapałał uwielbieniem, słuchał wersji audio Kanonu w te i wewte, aż spisał sobie najdrobniejsze szczegóły o wszystkich wymienianych przedmiotach. Oczywiście zyskujemy w ten sposób cokolwiek nadmiernie synchroniczny obraz Baker Street 221 B - to znaczy, nie wszystkie te rzeczy były tam w tym samym czasie. Niemniej jednak jeszcze raz Was namawiam do wycieczki na www.stutler.cc, gdzie znajdziecie dokładne odwołanie do opowiadań, z których Stutler wziął poszczególne drobiazgi. To jest prawdziwa czekoladka na dziś :)


I teraz pytanie dla superzaawansowanych: które z tych wszystki przedmiotów są naprawdę niezbędne?
Oczywiście wiem, co teraz myślicie. Że zaraz napiszę: ależ skąd, żadne, że już wyobrażam sobie bardzo awangardową inscenizację teatralną, tylko dwa czarne kwadratowe stołki, Holmes, Watson, cisza, dwa kręgi światła, ewentualnie niewidzialna piłeczka tenisowa i bach, magia 221B i tak narodzi się sama. Oczywiście, z fantastycznie napisanymi dialogami i bardzo wybitnymi aktorami można zaryzykowac i sprawdzić empirycznie, ale szczerze wątpię. 
Moja odpowiedź jest taka, że niezbędne w lokum przy Baker Street jest wszystko to, co czyni z niej hobbicią norkę. Albo dom Kreta z "O czym szumią wierzby", albo mieszkanko pana Tumnusa, czy pokój, w którym nawet Dickens orzekłby, że da się prawidłowo świętować Boże Narodzenie. Jest taki rodzaj dobrego i godnego życia, które potrafią wieść tylko hobbici i Brytyjczycy, a stosowny rodzaj życia wymaga przyzwoitych wnętrz. Trzeba dbać pilnie o potrzeby ciała, pić mnóstwo herbaty, jeść ciastka albo obfite śniadanka pani Hudson, jeszcze do niedawna można było zapalić sobie fajeczkę i nawet jeśli bywało chłodnawo, to od czego mieliśmy buzujący wesoło kominek, który aż prosi, by usiąść przy nim w fotelu i zasłonić się wielką gazetą, leniwie poczytać książkę, pograć na skrzypcach albo porozmawiać z Watsonem o właśnie zakończonej sprawie. To takie miejsce, w którym - choć nie wolno nam utracić nic z elegancji ani przestać dbać o małe piękno otaczających nas imbryków, książek, pism i filiżanek - przystoi nam usiąść wygodnie w ulubionym szlafroku. Tu najczęściej mamy chwilę czasu, by pogawędzić, przekomarzać się z Watsonem na temat sztuki dedukcji, narzekać na brak klientów, z satysfakcją omawiać przy szklaneczce brandy szczegóły właśnie zakończonej sprawy, teraz, gdy nie musimy już nigdzie pędzić i możemy wygodnie wyciągnąć zmęczone nogi. Tu też wszystko się zaczyna - gdy nasze sielankowe poranki albo wygodne zrzędzenie na deszcz prowadzone po tej suchej i ciepłej stronie szyby przerywa dzwonek i kolejny zdesperowany klient.
Dlatego sherlockiści i holmesiści szczególnie lubią te obowiązkowe niemal sceny w Kanonie: na otwarcie i na zamknięcie opowieści. Preludium do wyruszenia w podróż, naprzeciw przygodzie i powrót do bezpiecznej bazy, by wszystko zamknąć, dopowiedzieć i uporządkować. To z tych scen dowiadujemy się najwięcej szczegółów o Holmesie i Watsonie, okruszków informacji, które fan tak lubi pieczołowicie zbierać do kolekcji. Bo właśnie w takich rozmowach, kiedy nie przesłuchuje się nikogo i nie trzeba nic dedukować, Holmes i Watson skupiają się wreszcie na tym, co interesuje nas najbadziej: czyli na sobie nawzajem.
Wszystkie te wspólne sielskie, dobre, godne popołudnia i poranki odegrały w tej pięknej przyjaźni nie mniejszą rolę niż ekscytujące chwile wielkiej próby.
I dlatego też niech Baker Street 221B będzie również i naszą bazą. Na całym świecie mało jest miejsc, które lepiej nadawałyby się na to, by to od nich rozpocząć świąteczną i sherlockistyczną imprezę.
Do zobaczenia jutro!

---
*Tak na wszelki wypadek: to nie jest autentyczna teoria, to tylko podły dowcip o psychologii ewolucyjnej ;)



10 komentarzy:

Adeenah pisze...

Nie wiem co napisać, za to wiem, że coś muszę. Nie można nic nie pisać pod notkami, które zasługują na mnóstwo liter w komentarzach. Gdy czytelnika zatyka i nie wie co jeszcze mógłby dodać, to jest biedny i rozdarty wewnętrznie, więc przeważnie nic nie pisze. To bardzo źle, bo wtedy dobre notki nie mają komentarzy i wyglądają jakby wywołały takie same reakcje jak złe notki.
Mój komentarz jest przejawem walki z tym objawem oraz ma za zadanie dostarczyć liter pod piękną notką, która zasłużyła na nie jak mało co. Żeby dodać komentarzowi trochę sensu, wspomnę tylko, że Sherlockista pisząc o 221B odebrał mi kawałek pracy i wcale tego nie żałuję :D

Anonimowy pisze...

Cudo! Cudo! Dzięki! aharper

Iwona pisze...

Czuję że się uzależniam od czekonotek!

Niebieska pisze...

Rewelacyjna czekonotka :) A Muzeum na Baker Street 221B jest przecudowne, chociaż faktycznie lepiej byłoby pozbyć się tych wszystkich zwiedzających... za to wszystko rekompensuje uczucie gdy się usiądzie przy kominku w fotelu Sherlocka :)

Gordiana17 pisze...

Muzeum na Baker Street jest cudowne. I ma genialną toaletę, znaczy sklep obok ją ma. Ten pełen różnych skarbów.

Anonimowy pisze...

Muszę kiedyś zobaczyć Muzeum na Baker Street!

Sherlock Kittel pisze...

Dziękuję za komentarze bardzo bardzo :) To jest dopiero motywacja!

Adeenah pisze...

Gdyby jeszcze Sherlock zainwestował w przycisk "lubię to", to motywacja nie dałaby Sherlockowi żyć ;D

Sherlock Kittel pisze...

@Anna
Walczyłam, walczyłam bohatersko, dwie godziny, z pomocą wielu stron z pomocnymi wskazówkami. Wsadziłam kod tam, gdzie kazali. Ale on nie pokazuje tego przeklętego przycisku i poddaję się :) Można lubić posty przez pasek Wibya :)

Adeenah pisze...

Ojej... zaśpiewam jakąś pieśń dla poległych na pocieszenie.