Charles Augustus Milverton - czy można sobie wyobrazić bardziej gorzką czekonotkę?
Dziś będzie zdrowo: 99% kakao.
(Właściwie nigdy tego wcześniej nie robiłam, gdy chodziło o Kanon, ale chyba jednak wypada - uwaga, w notce są sssspoilery dotyczące treści opowiadania, szczególnie pewien obrazek po lewej).
Ponieważ C jest prawie tak wężowe jak S, a Charles Augustus Milverton to najsłynniejszy - obok tajemniczej żmiji ze SPEC - gad Kanonu, poszukiwałam bardzo demonicznej wersji tej litery.
Pierwsze w rezulatatach pokazało się to:
Proszę, nie pozywajcie mnie, featurepics, ja tylko reklamuję Waszą ofertę! |
co uznałam za smutny dowód, że nasza cywilizacja zatraciła ostatnie zdrowe odruchy i zmierza ku rychłemu upadkowi. Nawiązując do pewnego wątku z wczorajszego wpisu, ci, którzy uważali, że węże to są słodkie misie-pysie-przytulanki to już na pewno wyginęli bezpotomnie.
Holmes, w każdym razie, zgoła tak nie uważał.
Rzadko się zdarza, by ktoś nawet w chwili śmierci nie budził w nas specjalnego współczucia. Oto i Charles Augustus Milverton |
"Powiedz, czy kiedy stoisz w zoo przed klatką z węzami i widzisz te oślizgłe, wijące się jadowite stworzenia o oczach, w których czai się śmierć i odpychających płaskich łbach, nie ogarniają cię mimowolne dreszcze"?
Och, rany, jakie to jest dobre! Jakie znakomite wprowadzenie postaci, która zarówno w Holmesie jak i w nas budzi szczególne obrzydzenie. Jedno pytanie i już ton opowiadania robi się nadpodziewanie poważny.
Charles Augustus Milverton to szantażysta, nędzny gad, który kradnie i morduje, ale nigdy własnymi rękami - zawsze rękami swojej zastraszonej ofiary. Do perfekcji nauczył się grać na emocjach, manipulować, wymuszać, grozić. Wyślizguje się sprawiedliwości, bezwzględnie niszczy uwikłanych w bardzo brutalne społeczne konwenanse ludzi, którzy zawinili najczęściej bzdurami, niedyskrecją, porywem emocji. W dzisiejszych czasach większość z tych bezcennych listów przynoszonych przez złośliwe, zdradzieckie pokojówki na nic by się szantażystom nie przydała.
Swoją drogą, trudno oprzeć się refleksji, jak bardzo silna musiała być więź przedstawicieli klas wyższych z ich służbą (kto widział, pewnie przypomni sobie też rozmowę z Parade's End), od lojalności każdej podkuchennej mogła zależeć reputacja - czyli wszystko - ich pracodawców.
Postać ta jest zresztą wzorowana na autentycznej osobie, Charlesie Augustusie Howellu -
Howell namalowany przez Rossettiego |
Kim musi być ten Milverton, skoro tak emocjonalna wypowiedź pada z ust naszego brzydzącego się kwiecistymi opisami wielbiciela suchych faktów oraz logiki! Czyżby to Watson bezprawnie przypisał detektywowi barwne słowa, które w rzeczywistości nie przeszłoby przez Sherlockowe gardło? A skąd. Wiadomo, że w rzeczywistości Holmes nie był żadną maszyną i (trust me, I know!) w naszym kalendarzu pojawi się na to wiele różnych dowodów. Sherlockista, który ostatnio rozkoszuje się dwiema uroczo naukowymi książkami o Holmesie i filozofii nie może odmówić sobie powołania się na artykuł Davida Rozemy (Not the Crime but the Man: Charles Augustus Milverton), który to autor zastanawia się nawet, czy właśnie te emocje, które Milverton budzi w Holmesie nie rzucają cienia na jego motywacje i decyzje.
Trzeba bowiem przypomnieć, że nasz detektyw, wściekły i bezradny wobec zgrabnie wyślizgującego się z każdego potrzasku węża, nie potrafi pogodzić się z porażką i uznaje, że rycerzom Jedi też wolno złamać prawo, a nawet i zwykłe zasady przyzwoitości, jeśli czynią to w tak słusznej i szlachetnej sprawie.
Najbardziej urocze wcielenie Bretta-Holmesa. Escott hydraulik. Nieprzypadkiem to login (i avatar) Sherlockisty na gazecie.pl :) |
Zawdzięczamy temu jedną z naprawdę cudownych scen odrobinę kontrowersyjnego filmu Granady "The Master Blackmailer" ("You touched my heart!" mówi zdławionym głosem pocałowany Brett-Escott), ale też całe mnóstwo esejów takich jak Rozemy (a także multum tekstów na stronach takich jak sherlockian .net), które poświęcone są pytaniu, czy da się w ogóle tego Holmesa usprawiedliwić. W filmie widać, że po prostu nie jest w najlepszej formie, w opowiadaniu nic - oprócz tej decyzji - na to nie wskazuje. O, czyż wolno nam spojrzeć na niego łaskawie, bo rzeczona pokojówka miała narzeczonego w zapasie, a przystojny Holmes pewnie dodał tylko rumieńców tamtemu uczuciu? Czyż wybaczymy mu włamanie - WŁAMANIE! - skoro spalił tylko wszystkie kompromitujące listy?
Pora na kolejne z licznych straszliwych wyznań Sherlockisty.
Ja nie tylko usprawiedliwiam Holmesa. I w ogóle nie widzę żadnego etycznego problemu, a samo natrętne podejmowanie tej tematyki trochę mnie irytuje - tyle jest ciekawszych kwestii!
To jedna z moich ulubionych decyzji Sherlocka z całego wielkiego Kanonu, obok zakończeń BLUE i ABBE, w których detektyw ignorując obowiązki wobec policji, decyduje się wypuścić schwytanego gagatka .
Nie wiem, czy to odzywają się pewne wady polskiego wychowania (prawo jest złe, bo nakłada je zaborca, ewentualnie totalitarny oprawca), czy po prostu taki już wrodzony Sherlockiście parszywy a anarchiczny charakter. Fakty są takie, że prawu nie ufam ani trochę, jeszcze mniej ufam tylko niewolniczo praworządnym detektywom, lubię natomiast ogromnie włamywaczy z klasą, co pewnie pamiętacie po notce, w której zachwycałam się praktykami panów Rafflesa i Lupina. Holmes i Watson w przebraniach, z zestawikiem stosownych narzędzi i jeszcze do tego ewidentnie zachwyceni tą nową przygodą to taka radość, która nie pozwala na poważne traktowanie moralistycznych kwęków holmesologów.
No dobra, a dlaczego tak naprawdę uwielbiam CHAS?
Z powodu jednej z moich ulubionych scen z całego wielkiego Kanonu.
Nasi zmęczeni Jedi wrócili z ciemnej strony Mocy, odpoczywają w bazie (patrz literka B z kalendarza). Przychodzi Lestrade, opowiada o dramatycznych wypadkach w domu Milvertona, opisuje parę włamywaczy.
"That's rather vague," said Sherlock Holmes. "Why, it might be a description of Watson!"
I naprawdę, niech mi nikt nie mówi, że Holmes nie ma poczucia humoru...
Tego dialogu trzeba zresztą posłuchać w wykonaniu Merrisona i Williamsa z BBC-adaptacji Berta Coulesa.
Bo w filmie zakończenie pochodzi z zupełnie innego świata i nie opowiada wcale o Holmesie z Kanonu.
CHAS u Doyle'a sąsiaduje z SIXN, gdzie w zakończeniu również mamy wspaniałą - z zupełnie innych powodów - rozmowę z Lestrade'em, a Holmes triumfalnie odnajduje czarną perłę w rozbitym popiersiu Napoleona. I tak też wygląda SIXN we wspaniałej wręcz ekranizacji Granady.
Niewiele jest tak okrutnych i smutnych scen w całym cyklu Brettów, jak, o tyleż późniejszy, finał "The Master Blackmailer". Holmes kupuje na aukcji rzeźbę z kolekcji Milvertona. Rozbija ją na drobne części - tak jak tamto popiersie - chwilę szuka, coraz bardziej desperacko... Ale takich sztuczek już nie będzie. Te dni odeszły i nie wrócą. Sherlock Holmes - Holmes Bretta, chociaż tyle jeszcze spraw rozwiąże i tyle odniesie sukcesów, musi pogodzić się z faktem, że jako niepokonany detektyw już się skończył, może w tej dokładnie chwili.
Ostrzegałam, że dziś czekonotka będzie gorzka.
Ale znowu wyszła wielgachna! Jutro krótko, za to słodko i wesoło. D. D-omyślacie się, co to będzie?
6 komentarzy:
Wielgachna notka???!!! Spijam każde słowo i nie wiem, jak to się dzieje, że JUŻ docieram do końca, a więc da capo... bez al fine. :-)
Też kocham Holmesa za jego absolutnie "nieprawomyślne prawnie" decyzje, które umacniają moją wiarę w JUSTICE jako taką i jakiej wielu z nas pożąda. Prawo stoi gdzieś tam na uboczu, umoczone w zależności i naprawdę ślepe. Kocham Sherlocka za i to, że pozwolił umrzeć w spokoju Turnerowi, który zlewa na jego głowę błogosławieństwo, zawsze tak potężnie mnie wzruszające, bo przenoszę je z osoby Holmesa na osobę Jeremy'ego... '-)
Czy muszę mówić, że D oczywiście wyszło jeszcze dłuższe ? ;) :)
Dziękuję za piękny komentarz :)
There is no such thing as za długa notka! aharper
Jedno z moich ulubionych opowiadań! Absolutnie cudowne, czytałam je w poczekalni u dentysty i weszłam akurat w momencie, gdy Watson z Sherlockiem zostali zmuszeni do ukrycia się za zasłoną... potem, leżałam na fotelu i cały czas się zastanawiałam co będzie dalej!!!
Sherlockisto, pisz, pisz jak najdłużej!
D jak Doyle? ;)
Wczoraj mi się nie wysłał komentarz, to dzisiaj napiszę jeszcze raz przynajmniej z grubsza.
Nigdy mi się Holmes nie wydawał przedstawicielem prawa, raczej to prawo lubił obchodzić -- to się za kogoś przebierze i oszuka innych, to się gdzieś włamie, to upozoruje jakiś pożar... Generalnie SH to była dla mnie postać, która prawo raczej niezbyt szanuje. Sprawiedliwość -- tak, ale z prawem miewa kłopoty.
I o ile zupełnie nie podzielam sympatii do dżentelmenów włamywaczy, to w przypadku Holmesa wydawało mi się zawsze, że on głęboko przeżywa sytuacje, w których sprawiedliwość się nijak nie ma do prawa. I zawsze wolałam jego smutek w CHAS interpretować jako zawód skutecznością i sprawiedliwością prawa, niż jako zranioną miłość własną.
I oczywiście -- dobra notka to długa notka. :)
Prześlij komentarz