piątek, 1 marca 2013

T is for TRUTH i o tym, czemu Holmes miał fuksa.

Ta notka ma dłuższą historię niż którakolwiek z czekonotek i piszę ją właśnie już trzeci raz. Co tylko dowodzi mocy czeko-fatum, bo w pierwszym swoim wcieleniu nazywała się, po prostu T jak THREE, była gotowa na początku stycznia i już oczekiwała na publikację, gdy wtem...




...prawda, że subtelny był to cliffhanger?
Gdy wtem uświadomiłam sobie, że ta nowa T-czekonotka jest, jak żadna poprzednia, nieswoja jakaś i załgana. A, wiecie co, wszędzie można, a czasem nawet należy kłamać, ale, na litość boską, nie w blogu o Sherlocku Holmesie, pisanym w oparach szaleństwa dla garstki najbardziej niezwykłych osób w całej otchłani Internetu.

Co się stało? Ano sklecił Wam Sherlockista tekścik o Trzecich urodzinach Sherlockianów (wypadły w styczniu), złożyło mu się wspaniale, bo w Kanonie dokładnie Trzy opowiadania mają "3" w tytule (STU, GAR, GAB), grzecznie świętował rozwój bloga i fanpejdża, za wsparcie linkujących i lajkujących dziękował, dyskretnie napomknął o tym, co go czeka w roku 2013, a czekają go, oczywiście, Trzy ważne wydarzenia, i uprzedzał, jak to się na blogu odbije... I wszędzie łgał jak najęty (z wyjątkiem podziękowań).

(Ponieważ dziś ma dzień prawdomówności, od razu uprzedza, że większość tej trzeciej wersji notki to nadal omijanie prawd w powyższych sprawach, więc kto chce się do nich dobrać, musi wytrzymać do końcówki (nie ma przeskakiwania!).)

I tak oto T-jak-THREE wyewoluowało stopniowo do problematycznego T-jak-TROUBLE, ale skończyło się na TRUTH, bo to najstarszy i najoczywistszy kłopot, wspólny zresztą dla detektywa i dla filozofa. 

Tyle dobrej filozofii to są klasyczne whodunity... Na przykład "Kto był arche"? Woda ma alibi. Apeiron nie zostawił odcisków palców na narzędziu zbrodni. Może Demiurg jakiś kręcił się po okolicy w newralgicznym momencie? Krysia z kiosku widziała, ale nie chce zeznawać, a koledzy już się wyśmiewają  i piszą bardzo złosliwe recenzje. I potem jeszcze wymyśla się te wszystkie okoliczności łagodzące, miał trudne idee, nie "stworzył" a ulepił z gotowej materii... Filozof przynajmniej ma porządne narzędzia, żeby, w razie kłopotów, chachmęcić, wykręcać pojęcia i przedefiniowywać. "No, ale, ten tego, co też to znaczy "zgodność myśli z rzeczą", jaka zgodność, kto ustali kryteria, wszak to niedorzeczne, najwyżej można mówić o pewnej koherencji, a już w języku naturalnym to w ogóle sprawa jest wielce niejasna... "

W powieści detektywistycznej o prawdę znacznie łatwiej, cudownie znikają wątpliwości co do kryteriów, a wielkich przemów o tym, kto też zabił (i czy aby młotkiem) nie trzeba wygłaszać w "istotnie bogatszym metajęzyku". Trudniej natomiast jest detektywowi, który zawsze stoi na rozstaju dróg. Dążenie do prawdy, do odkrycia tego, co zaszło w przeszłości, to tylko część jego zadania. Jest jeszcze sprawiedliwość, dla której prawda może być tylko przydatnym instrumentem - chcemy wiedzieć, kto zabił, by ukarać winnych. I jest współczucie płynące z odpowiedzialności, czyż nie, drogi mój lordzie Peterze? Współodczuwanie ze zbrodniarzem, którego - zwłaszcza, jeśli jest się klasycznym detektywem sprzed lat prawie stu - wciąż jeszcze skazuje się tą swoją prawdą na śmierć. Jest zrozumienie dla winnych, którzy naprawdę zabili, ale, o!, jakże  dobre były ich powody - słuchamy o tej ofierze i sam nam się tasak w kieszeni otwiera. To, jak detektyw wyważy te trzy racje, prawdę, sprawiedliwość i współczucie, i czy w ogóle będzie na tyle rozgarnięty, by je ważyć, jest kluczową sprawą, która w dużej mierze decyduje o klasie i tonie powieści. 

Szczególnie widać to właśnie u Sayers, która bardzo okrutnie dała lordowi Peterowi najwięcej samoświadomości spośród wszystkich może wielkich detektywów. Wimsey zawsze ostatecznie musi postawić na sprawiedliwość, chronić niewinnych, którzy mogą zostać oskarżeni, a jeszcze po drodze potyka się o rozjazdy między sprawiedliwością a prawem. 
Czasem, chociaż przez całą powieść z radością poszukuje prawdy - nawet postronni widzą w nim tylko rozpieszczonego lorda cierpiącego na nadmiar wolnego czasu - gdy już ją pozna, wolałby wrócić do stanu niewiedzy.

U Christie przedłożenie prawdy nad inne wartości jest - z naprawdę nielicznymi, choć znakomitymi wyjątkami - prostym, niewymagającym refleksji odruchem, co nie dziwi, bo w ogóle nie poznajemy zbyt wiele szczegółów życia wewnętrznego jej znakomitych detektywów. Wiemy tylko, że dla Poirota ustalenie prawdy to kwestia próżności, punkt honoru, warunek konieczny zwycięstwa w psychologicznym pojedynku z mordercą, który usiłuje prawdę przed Poirotem zataić. Wiemy, że zarówno mały Belg, jak i panna Marple,  z iście angielskim chłodem akceptują surowe prawo i "nie pochwalają morderstwa", więc gdy już prawdę odkryją, prawie nigdy nie muszą zastanawiać się, co będzie sprawiedliwe.

Nasz Holmes miał wszelkie zadatki, by wyrosnąć na postać bardziej jeszcze papierową niż Poirot, ale - i to dopiero będzie temat na notkę - Sherlock jest największym fuksiarzem w historii popkultury. 

Arthur Conan Doyle to pisarz o ogromnej smykałce do narracji, chociaż, jak bym mu nie była wdzięczna, jednak nie z półki Szekspirów i Homerów. O swoim bohaterze wypowiadał się przez większość życia w tonie "stworzyłem potwora", ewentualnie "ale czy mogę go już zabić, proszę, proszę, proszę?!", pisał go lewą ręką na kolanie,  nie dbał  o spójność w jakiejkolwiek kwestii, a nawet mylił imiona i rany jego najlepszego przyjaciela (w amerykańskim kinie byłby to pewny znak, że Doyle jest złym tatą). W przeciwieństwie do nas, nigdy Sherlocka nie kochał, w tym związku chodziło wyłącznie o pieniądze.

I co?

I Doyle'owe chałturnictwo w kreowaniu postaci nadało jej tajemniczą nieokreśloność i głębię - dzięki czemu każda kolejna z tysięcy interpretacji mogła swobodnie dodać do niej coś interesującego. Lekceważenie faktów zapewniło już prawie sto lat nieprzerwanej frajdy fandomowi, który bawi się w sklecanie spójnych całości z Watsonowych mętnych opowieści. A nieudana próba zabicia bohatera to już w ogóle początek wielkiego mitu Holmesa, który niczym każde porządne bóstwo przeszedł się cienistą doliną na drugą stronę i po trzech latach Hiatusu powrócił do nas nieco bardziej oświecony. 

Co tu dużo mówić, jeden z moich ulubionych postów w tym blogu, to szokująca L-czekonotka, w której nieoczekiwany rozjazd między Watsonowym opisem Holmesa, a tym, co Doyle'owi tak faktycznie wyszło, interpretuję nie jak partactwo, a jak "polifonię". No, serio, czy komuś innemu w historii kultury udało się kiedyś niechcący napisać Kunst der Fuge?

Taki sam, mętny - o,  pardon, polifoniczny! - jest stosunek kanonicznego Holmesa do prawdy, sprawiedliwości, prawa i współczucia (jak się te słowa naturalnie dzielą na dwie odrębne grupy...). Oficjalnie, Sherlock to "foremost champion of the law", który jednak niejednokrotnie pozwala sobie na te wypuszczać morderców i złodziei, by dać im jeszcze jedną szansę, albo pozwolić odejść w spokoju. 

Jeszcze częściej mówi się o Holmesie jako o "artyście" - artyści zaś zwykle szukają bardziej piękna niż prawdy czy sprawiedliwości. I tak też podchodzi do sprawy Sherlock. Nie intresują go banalne zagadki, nie przyjmuje spraw tylko dlatego, że ktoś jest w kłopocie. Jego głównym kryterium, zwłaszcza w pierwszych opowiadaniach, jest wręcz estetyczny wymiar problemu. Czy to porządna  tajemnica, najlepiej ze szczyptą groteski? Czy stawia stosowne wyzwanie dla inteligencji? Czy trzeba będzie pogłowić się na rozwiązaniem formalnym, by dochodzenie mogło stać się interesującym dziełem sztuki - jak czarna perła znaleziona w gipsowym Napoleonie? Od zamykania byle zbirów do więzień tylko dlatego, że komuś tam kogoś zabili, to jest inspektor Lestrade.

Oczywiście w niczym nie przeszkadzało to Doyle'owi w tym, by obojętny na los ludzi ( zwłaszcza zaś kobiet) Holmes w IDEN rzucał się z pogrzebaczem na winnego krzywdy swojej klientki, bo prawo nie mogło go dotknąć. Instrumentalne traktowanie prawdy, której odkrycie jest tylko drogą do stworzenia dzieła sztuki, lub też wymierzenia własnej sprawiedliwości, to jedna sprawa. A zupełnie inna: fakt, że Holmes podobnie jak porządny czytelnik powieści detektywistycznej, napędzany jest zwykłą ciekawością. Stąd też zdarzały mu się sprawy, w których nic właściwie nie zdziałał, poza pracowitym śledzeniem rozwoju wypadków. Czasem nie ma winnych, nikomu nie trzeba wymierzać sprawiedliwości, można najwyżej współczuć, ale to, co nas interesuje, to po prostu prawda - o tym, gdzie zniknął zaginiony "Three-Quarter", albo kto też ukrywa się w domu z żółtą twarzą w oknie.

I co nam się z tego złożyło? Chimeryczny, nieprzewidywalny zlepek cech zamiast spójnej postaci? Ależ skąd. Prawdziwy, skomplikowany, wielobarwny człowiek, który czasem ulega ciekawości, czasem egoizmowi, a czasem niepohamowanemu pragnieniu, żeby zrobić coś dobrego, choćby i wbrew całemu światu. Sherlock Holmes zawsze walczy po stronie aniołów, mądry, piękny i prawy. Ale czy walczyć będzie z próżności, czy dla zabicia nudy, czy pokieruje nim poryw emocji, czy może raczej banalna kalkulacja, czy wreszcie walczy o prawdę, sprawiedliwość, czy też wiedziony współczuciem - to dopiero jest czasem ciekawe pytanie. A odpowiedź może być inna dla każdego opowiadania, każdej ekranizacji, aktora, wizji, naszego nastroju przy czytaniu. No przecież gdyby siadło nad tym tysiąc atletów, i każdy wszamał tysiąc kotletów, to by tak fascynującej mozaiki z premedytacją nie ułożyli. Dał radę jeden lekarz, zrzędząc przy tym niemiłosiernie, że ma ważniejsze projekty na głowie.

I, tak naprawdę, zrobił to trochę przez nieuwagę.

A teraz pora na trochę prawdy o Sherlockiście i urodzinach Sherlockianów.

Prawdą jest, że cieszę się ogromnie z rozwoju bloga, który - naprawdę! - ma już trzy lata. I bardzo dziękuję wszystkim Czytelnikom za te wspólne lata, za nieskończoną cierpliwość i wspaniałe komentarze, a także wszystkim współblogerom, którzy pomagali mi w promocji Sherlockianów, w tym szczególnie Ninedin i - bardzo! - Zwierzowi (Zwierz wygrał właśnie tytuł Bloga Blogerów 2012, więc wiecie, no, reklamowali mnie oficjalnie najlepsi & ma się te znajomości :).

Prawdą jest też, że abstrahując od możliwego  końca świata albo Internetu, nie zamierzam właściwie nigdy zamykać tego bloga. Tak mi się złożyło, pewnie nie przypadkiem,  że jego narodziny wiązały się z okresem, w którym moje życie całkowicie się zmieniło. Po "long and lonely winter" przyszły czasy pełne radości - i nawet Sherlocki zaczęli nagle produkować jakieś lepsze. Na Sherlockiana zawsze patrzę więc ze szczególną czułością, jak na trwały, wciąż rozwijający się  symbol wszystkiego, co w moim życiu dobre. Takie symbole się pielęgnuje.

Ale prawdą jest także, że kompletnie ugrzęzłam w dotychczasowej formule bloga. Ja tak mogę do końca świata raz na jakiś (raczej nieokreślony) czas napisać tekst o czymś stricte sherlockistycznym (wróciłam na bloga trochę dlatego, że zaczęłam się obawiać, czy wkrótce nie umrze, a właśnie zamówiłam nowe filmy w sam raz do zrecenzowania...). 
Tylko że mam wrażenie, że TAK wąsko zakreślony temat, to jednak zaczęła być przesada.

Pomysłów mi nie brakuje - wymyślając kalendarz, na każdą literkę miałam kilka różnych możliwych wariantów - ale brakuje trochę wolności, chociaż od czasu do czasu. Nie wiecie nawet, jak często kusi mnie notka o różnych odległych od Sherlocka sprawach, i niekoniecznie w zwykłej formie długawego i kosztującego mnie mnóstwo czasu eseju A jednak powstrzymuję się, bo nie chcę zniechęcić czasem skrajnymi poglądami czy nazbyt osobistym spojrzeniem tych, którzy przychodzą tu po neutralnego w miarę sherlockologa.

Z drugiej strony, jak lubię być "blogerką niszową" i mam wyjątkowe szczęście do osób, dla których naprawdę warto pisać, tak czasem chciałabym, żeby w tej niszy mieściło się może chociaż troszkę więcej zaciekawionych czytelników. Pozwolę sobie poczynić teraz takie wstydliwe ale szczere wyznanie (kto gardzi facebookiem niech nawet nie czyta): to niby jest normalne i spotyka nawet prawdziwych blogerów, ale mimo wszystko, jak spoglądam na własny fanpage, i patrzę, o ileż żywszą reakcję niż linki do notek wywołują zwykle jakiekolwiek inne wpisy, informacje czy obrazki, to zdarzają mi się chwile zwątpienia... Oczywiście zwątpienie mija, kiedy czytam potem Wasze cudowne komentarze, ale, tak czy owak, coś tu trzeba ruszyć, zanim wszyscy pośniemy z marazmu, przesadnego hermetyzmu i nudów.

Musicie też wiedzieć, że ten rok najprawdopodobniej jak nigdy sprzyjać będzie moim pokusom bardziej osobistych refleksji i bardziej ogólnych tematów. Fakt, że w październiku stuknie mi trzydziestka, to tylko drobiazg i szczegół. Przed nią bowiem, jeśli nie wydarzy się żadna straszna katastrofa, czeka mnie ślub (ja z tej frakcji "nie tylko papierek", "owszem, robi różnicę" oraz "a właśnie, że okropnie przeżywam"). A do tego wszystkiego, jeśli jeszcze kiedyś przyjdą mi recenzje i bogowie sprawią, że będą łaskawe, upragniona obrona doktoratu. I wszelkie możliwe związane z powyższymi sprawami rewolucje.

Ślub powiązać z sherlockizmem, to akurat, dzięki Wielkim Trollom, będzie wybitnie wręcz łatwo (pamiętacie Rat-Wedding-Bow?). (Przy okazji, ostatnio zaczęłam wierzyć w optymistyczną teorię, że Wedding to jest podpucha i aluzja nie do SIGN a do The Noble Bachelor. )

Jak wprowadzić na tapetę ewentualny wątek "I-am-the-doctor!" (w wersji pesymistycznej "ale było blisko!")" to trochę samo się nasuwa - w końcu Doktor już i tak nie raz gościł na Sherlockianach. 
Waham się jeszcze co do formy, nie tylko doktorowego wątku zresztą - bo naprawdę głupio ogranicza mnie nawyk pisania tak długaśnych notek; na to mogą sobie pozwolić tylko ludzie z lżejszym, czyt.: szybszym piórem chyba...
Tak czy owak jednak, w tej sprawie muszą nastąpić zmiany, bo do dziś nie rozumiem, czemu byłam jedyną znaną mi blogerką ogólnie rzecz biorąc "popkulturalną", która jesienią nie pisała nic o nowych odcinkach.

Ale jak dokładnie będzie się na Sherlockianach objawiać trzydziecha, a zwłaszcza jak pogodzi się z hasającym tu dotychczas wewnętrznym dwulatkiem - tego naprawdę jeszcze nie wiem. Wiem tylko, że to, czego tak naprawdę życzyłabym na trzecie urodziny sobie-jako-Sherlockiście, to więcej poczucia blogowej swobody.

A U-czekonotka zaskakująco dobrze pasować będzie do tego nowego trendu. I na pewno nie będziecie na nią czekać dwa miesiące :)

17 komentarzy:

ninedin pisze...

Kochana, w kwestii ślubu się nie wypowiem, bo się nie znam - ale skoro ukończenie czterdziestu lat nie eliminuje wewnętrznego dwulatka (wiem, byłam tam), to trzydziestka tym bardziej :)

I dziękuję :)

Sherlock Kittel pisze...

To ja dziękuję :) Za wszystko! I jeszcze, zawsze kiedy wspominam o lordzie Peterze, myślę też o Tobie!

Anonimowy pisze...

Od jakiejś godziny próbuje sklecić komentarz, niestety nie umiem pisać specjalnie lotnie (za to bardzo dobrze czytam...).
Przedstawię więc w punktach co chcę powiedzieć: 1. Twój blog był pierwszym jaki kiedykolwiek czytałam; 2.śledzę jeszcze dwa, do których dotarłam via Sherlokiana (sprawdzam nowości w kolejności Sherlockiana i potem, w razie braku czegoś smakowitego, inne); 3. osoba blogera wydaje mi się być sprawą kluczową dla bloga, ciekawy temat nie jest zły, ale bloger dobrze piszący napisze ciekawie i o niczym 4. Wyobrażam sobie, że blog to jednak forma rozmowy - co prawda czytelnik głównie słucha - ale trudno by mi było czytać blog osoby, co do której miałabym przekonanie, że jeśli ją kiedyś spotkam to nie będziemy mieć o czym rozmawiać 5. W tym kontekście wpisy osobiste Autorki nie zniechęca mnie do bloga o Sherlocku Holmesie 6. Z drugiej jednak strony rozumiem trudność i asymetrię - czytelnik staje się pasożytem, nie mogąc zaoferować Autorce nic poza trzymaniem kciuków, żeby sobie rąbka sukni nie przydepnęła w jakimś kluczowym momencie.
Cokolwiek Sherlockista zadecyduje - pozostanę Wierną czytelniczką.
Aharper

Sherlock Kittel pisze...

@Aharper
Jak można odpowiedzieć dość dobrze na taki komentarz?
Jesteś jedną z tych osób, dzięki którym Sherlockiana sprawiają mi tyle radości i mogę tylko starać się być nieco wierniejszą blogerką.
Każdy wpis powstaje dla Ciebie, dla Was, dla tych, którzy może jeszcze gdzieś tam są i pewnego dnia tu przyjdą. Gdybym zatem kiedykolwiek zaserwowała tu cokolwiek takiego, że czytelnicy poczuliby się jak pasożyty, to należałoby mi się nie trzymanie kciuków, a dobrze wymierzony cios najlepiej płaskim i tępym narzędziem w potylicę dla odzyskania rozumu :) Tak poważnie, nie miałam na myśli wpisów osobistych w znaczeniu zwierzeń, czy pamiętnika - raczej chodziło mi o różne poglądy, refleksje niekoniecznie wyłącznie wyłącznie rzeczy i zjawisk, które można znaleźć pod jakąś literką u ACD. Jeśli zatem czegoś się obawiam, to dyskusji, nad których kierunkiem nie zapanuję, a nie tego, że Czytelnicy w milczeniu kontemplować będą na przykład to, o czym myślę w tej chwili jeszcze bardziej obsesyjnie niż o ślubie, czyli zmiany w apetycie mojego nowego kota ;) W każdym razie, dziękuję Ci serdecznie za wsparcie, które jest dla mnie bezcenne :)

fabulitas pisze...

Nie wiem czemu, ale jak wchodzę na Scherlockianę, to mi gugiel usłużnie proponuje przetłumaczenie strony na angielski... ale do rzeczy, tak, jak z radością czytam każdą Twoją notkę, tak z radością przywitam rozszerzenie spektrum tematów, czy to będą popkulturalne wędrówki, czy bardziej osobiste rozważania.

CheshireCatto pisze...

Urozmaicenie notek przyjmę z największą przyjemnością, bo bardzo lubię Sherlocka czytać (zresztą zdarzały się tutaj przecież dość często notki o DW albo Star Treku) :)Co ciekawe, to trochę wygląda jak powrót do korzeni i "Przygód Sherlocka K." na które natknęłam się wczesną jesienią 2009, rozpaczliwie poszukując czegokolwiek w internecie po polsku o Sherlocku, z naciskiem na JB (forum gazetowe uznałam za ździebko nieżywe/dogorywające). Chyba skomentowałam tam jakiś wpis (Zemstę Lechonia bodajże) jeden raz (byłoby pewnie więcej komentarzy, ale nie powiem, trochę mnie na początku twój blog przeraził - wyobraź sobie młodą, naiwną, niewinną dwunastoletnią osóbkę, dopiero odkrywającą internety i fandomy, głównie czytającą średnio ambitną fantastykę, Giganty, baśnie i Żula Verne'a, wchodzi na bloga w a tu nagle filozofy, Hegle, Kanty i jakieś inne narożniki. Poza tym jak Aharper raczej nie komentuję a czytam - tak sobie teraz myślę, że mogłam od czasu do czasu na początku coś napisać, by się Sherlock nie czuł tak samotny w swej manii :P)

No cóż. Trochę z siebie wyplułam tych zwierzeń (choć zazwyczaj nie jestem taką ekshibicjonistką ;>)Tak czy siak, jestem Sherlockiście szalenie wdzięczna, że pisze bloga o Sherlocku i w dodatku wszystko tak ładnie ubiera w słowa :P Nie pozostaje mi nic innego jak tylko życzyć by blog rósł w siłę, czytelników było coraz więcej, notki praktycznie pisały się same zachowując przy tym dotychczasową najwyższą jakość, by blog się Sherlockiście nigdy nie znudził i ogólnie by to wszystko trwało jak najdłużej :3

Niebieska pisze...

Ja również uważam, że jeśli masz ochotę popisać o czymś nie koiecznie Sherlockowym to oczywiście możesz i ja chętnie to przeczytam :)
Zwłaszcza jeśli będzie się w to zaliczało więcej Doktora i więcej innych popkulturalnych (albo niekoniecznie) przemyśleń.

Karolina.ja pisze...

Ja Sherlockiana czytam od niedawna (od grudnia zaledwie) i żałuję tylko, że wcześniej nie znalazłam tego bloga. Moja miłość do Sherlocka dzięki Tobie znowu odżywa. :)
I rozumiem, że może być ci ciasno w tej tematyce, ale ja nie miałabym nic przeciwko temu, żeby pojawiały się tu posty o innej tematyce. Przynajmniej tak długo, jak będzie tu miejsce dla Sherlocka, a o to się nie obawiam. :)

(Jeszcze mała prośba - czy nie dałoby się zlikwidować weryfikacji obrazkowej przy komentowaniu? Z doświadczenia wiem, że blogger sobie całkiem nieźle radzi i wie, których komentarzy nie publikować tylko wrzucać do spamu, a te obrazki niestety są mało wyraźnie, dopiero przy 4 byłam w stanie bez wątpliwości powiedzieć czy na zdjęciu jest 0 czy też może 6)

Ysabell pisze...

Wiedziałam, że będzie warto czekać nawet do nocy, żeby Cię przeczytać.
Wiedziałam, że będzie warto zarwać tę noc i zamiast, jak człowiek, iść spać koło 3, przeczytać, przemyśleć, przeczytać komentarze i zasępić się co tutaj takiego można by dopisać, czego jeszcze nie było...

Czytam Cię zawsze z ogromną przyjemnością.
Staram się komentować większość wpisów, jeśli mam do powiedzenia coś w miarę inteligentnego lub względnie dowcipnego. Nie zawsze mam, niestety.
Wiem za to na pewno, że ci, którzy czytują Twój blog są na tyle fajni, że nie przewidywałabym wojen światopoglądowych. A jeżeli nawet, to byłyby to niesamowicie kulturalne wojny, które stanowią przecież pewną rozrywkę...
Ja z kolei bardzo chętnie poczytałabym jakieś wpisy, w których nie będziesz czuła potrzeby nawiązywania do Sherlocka. I coś mi mówi, że właśnie dzięki temu, że nie będziesz czuła presji, nawiązań będzie jeszcze więcej.
Na pewno też chciałabym "poznać Cię" bliżej. Tak jak zawsze mam straszną ochotę poznać bliżej wszystkie blogerki (dziwnym trafem wyłącznie kobiety), których blogi czytam od lat z podziwem. Do dziś nie mogę wyjść ze zdziwienia, że tak po prostu rozmawiam (!) z _tą_ ninedin... Tak samo cieszę się jak dziecko, kiedy rozmawiam z Tobą.

Cały ten przydługi komentarz ma prowadzić do wniosku, że bardzo popieram zmiany o których piszesz.

Oraz do tego, że życzę Ci mnóstwo szczęścia na wszystkich nowych drogach, które czekają Cię w tym i przyszłych latach. Tyle szczęścia, że aż się będzie w Tobie gotowało i będziesz potrzebowała dużo pisać na blogu.

Sherlock Kittel pisze...

!!!
Zawsze, kiedy wydaje mi się, że Was doceniam, to się okazuje, że tylko mi się wydawało.
Bardzo dziękuję za tak otwarte, takie serdeczne komentarze. Cieszę się, że mam zielone światło, ale jeszcze bardziej, że tyle z Was miało ochotę się odezwać. To dla mnie naprawdę ważne.
@Cheshire :) Czytelniczka z "Przygód Sherlocka"! Pamiętam Cię od zawsze (i to mnie naprawdę cieeszy), ale tego się nie spodziewałam :) Ogromnie mi miło, zawsze miałam wrażenie, że tamtego prywatnego bloga czytali prawie wyłącznie znajomi z reala, a że większość z nich zasypia z nudów zanim skończę mówić Sherlock Hol..., to nie podejrzewałam, że zbiory Czytelników mogą mieć jakieś części wspólne. To dobra niespodzianka :)

@Ysabell
Bardzo, bardzo dziękuję za taki wspaniały komentarz. Zgadzam się w zupełności co do poznawania innych blogerek - to jest naprawdę fantastyczne. Mam zresztą z Ninedin jeszcze bardziej niesamowicie, bo poznałam ją "będąc młodą studentką" jako wykładowczynię, potem odkryłam, jak wiele innych jeszcze cudownych rzeczy tworzy, a potem nie mogłam uwierzyć, że Ta_Ninedin czyta mojego bloga, kiedy odezwała się po raz pierwszy w komentarzach :) I tak mam właściwie z Wami wszystkimi. Jeśli poświęcacie mi czas, to znaczy, że warto pisać dalej. Sama ciekawa jestem, co z tych zmian wyjdzie - znając się, dam głowę, że na początku będę miała ogromną potrzebę napisać coś bardzo ściśle o Sherlocku i będę robiła sobie wyrzuty, że przecież "miało być o czym innym i w ogóle z poglądami" :D

@Karolina.ja
O nie, Sherlock na pewno nie zniknie :) Jak usiłowałam kiedyś pisać prywatnego bloga, takiego o życiu i o filozofii trochę, to - CheshireCatto światkiem - było to aż zabawne, jak Sherlock najpierw wkradał się tak stopniowo, tu notka o Brettcie, tam o Rathbonie, aż w końcu praktycznie przejął blog i trzeba było założyć Sherlockiana :)
Co do zabezpieczenia, tak a priori nie wiem czy będę umiała to zrobić, ale się postaram. Jeśli się nie uda (a tu panuje pełna równość, ode mnie też żąda wpisywania tego), to możemy czerpać pociechę z faktu, że to jest pożyteczne, komputery uczą się odczytywać gryzmoły, co im się przydaje do odcyfrowywania różnych rękopisów ;)
@fabulitas U mnie przeglądarka grzecznie pyta, czy w ogóle wolno jej wysuwać takie propozycje ;) Ale tak w ogóle myśl o pisaniu o Sherlocku po angielsku jest zawsze ogromną pokusą, którą muszę szybciutko odsunąć, bo znowu będę myśleć zamiast pisać...

Sherlock Kittel pisze...

ups, *świaDkiem - Internet nie robi mi dobrze na ortografię...

Karolina.ja pisze...

Och, gdyby ci się nie udało zlikwidować tych obrazków to służę pomocą, już się ich pozbywałam. Więc jakby co daj znać. :)

Ania pisze...

Jeśli Szanowna Sherlockiana chcę nadepnąć na inne tematy to oczywiście ma takie prawo [twoja przestrzeń w końcu], ale ja uwielbiam dotychczasową, zawężoną wersję bloga. W internetach jest mnóstwo blogów typu o wszystkim i niczym [tu film taki, tam książka taka, temat taki i owaki aż w końcu nie wiadomo o co chodzi] i to bywa męczące. Smutno mi gdy nie widać w notkach autora ani jego 'prawdziwych' zainteresowań. Ze świecą szukać miejsc z charakterem, wizją [czyt. TU] i pomysłem na to do kogo i dlaczego piszemy. Bo nawet jeśli nie zawsze wiem o co chodzi [nie siedzie aż tak w tej holmeso-doctoro-startreko-nie mam pojęcia co subkulturze(?)] i nie wyłapuję wszystkich nawiązań i inside joków to i tak czytam. Niezrozumienie wywołuje we mnie ciekawość. I z tego jestem dumna. Obejrzałam już nawet kilka starszych sherlockowych ekranizacji i to głownie zasługa takich miejsc jak TU :)

100krotna pisze...

Po pierwsze: dziękuję Sherlocku za wyczekaną czekonotkę. Po drugie: trzymam kciuki i ślę ciepłe myśli w kwestii twoich wszystkich planów :)

Po trzecie i najdłuższe, w odniesieniu do notki: Sherlocku (będzie pompatycznie) Jesteś jednym z niewielu (dokładniej z czterech, a jednym z nich jest blog Zwierza) blogów, na które zaglądam regularnie i czytam z przyjemnością. Cokolwiek będziesz pisał(a) moje serce masz kupione, więc ja będę wpadać i czytać, nawet jeśli notki będą "nie na temat". Przyznaję się bez bicia, jestem raczej cichym czytaczem bloga, ale to dlatego, że zwykle jestem pod wrażeniem i nie mam nic do dodania :) Nie należę do twoich fanów na facebooku, bo nie posiadam tam konta, ale sprawdzam co nowego u Ciebie na blogu za każdym włączeniem komputera. Mam nadzieję, że to coś znaczy? ;)

Pewnie będzie tak, że jeśli napiszesz, o czymś, że jest interesujące, to jeżeli nie będę znała, to poznam z radością, bo twoja rekomendacja w końcu coś znaczy ;)

Pisz na zdrowie, zielone światło od utajnionego fana.
Gorące pozdrowienia!

PS. Dzięki Tobie odkryłam Sherlocka Granady i Jeremiego Bretta i oglądam namiętnie ;)

Anonimowy pisze...

Pozwolę sobie podpisać się pod postem 100krotnej wszystkimi dostępnymi kończynami. Mam nadzieję, że 100krotna nie weźmie mi tego za złe, ale gdybym siedziała przy kompie całą noc, nie potrafiłabym wyrazić się trafniej.
Od siebie muszę przyznać się do jednego - czasem za Autorką nie nadążam. Ale absolutnie się nie zniechęcam, może jestem już za stara na studia filozoficzne, ale zawsze dobrze jest poznać coś nowego, ne?
Poza tym, od Sherlocka do Zwierza, od Zwierza do 221B Baker Street, od 221B do bigosowej i świat jest coraz większy, nawet jeśli nie ruszamy się od kompa.
Pozdrawiam serdecznie! Megana

Anonimowy pisze...

[jn] Masz u mnie tak wielki kredyt zaufania, że nic nie skłoni mnie do tego, abym przestala kochać twój blog. Każdy nowy temat powitam z ciekawością, bo ufam, że świat Sherlocka Holmesa pozostanie częścią twojego świata. I ufam, że na twoim blogu nadal będzie, choćby tylko od czasu do czasu, gościł taki piękny pan, który zaofiarował nam tak wiele, a który tak niewiele otrzymał od świata w podziękowaniu: Jeremy Brett . Twoje pisanie o nim jest bezcenne, zaspokaja niesłabnące pragnienie czytania i mówienia o nim tych, którzy Bretta kochają, i uwodzi tych, którzy go dotąd nie znali. Ufam, że będzie się po twoim blogu nadal przechadzał, kwitując delikatnym uśmiechem twoje odczytanie jakiejś sceny z Granady, twoje zrozumienie, jak swoją twarzą, spojrzeniem, gestem, ciałem, sercem i duszą stworzył Holmesa na full, pełnego, porywającego, intrygującego, fascynującego, prawdziwego człowieka.
Będzie się z tego cieszył.

PS.
100krotną najcieplej pozdrawiam! :-)

Cisowa pisze...

Oooo wchodzę żeby napisać notkę u siebie, a tu informacja o nowym poście na Sherlockiscie! :) Nawet nie wiesz jak mi poprawiłaś humor! Trzeba było długo czekać, ale było warto :) treść jak zwykle ciekawa, a długość bardziej niż zadowalająca. :D Jeżeli czujesz potrzebę słownej ekspresji, to uważam, że pozbawiasz nas kawałka dobrego piśmiennictwa, nie realizując jej. Pisz jak najwięcej, nie tylko o Sherlocku, zawsze chętnie przeczytam. Co do Conan Doyla to twoje: ale czy mogę go już zabić, proszę, proszę, proszę?!" powaliło mnie na łopatki :D biedny Doyle...