czwartek, 25 marca 2010

Z cyklu: lista zakupów albo Sherlockista się chwali

ale zanim się pochwali, to najserdeczniej przeprasza za rzadkość wpisów w tym tygodniu. Nawet nie tyle wynikła ona z sezonu ogórkowego - już w następnej notce naprawdę krótkie podsumowanie ostatnich doniesień - ile z nad wyraz bolesnego braku kontaktu z rzeczywistością wirtualną. Sherlockiście udało się w ostatnich dniach włamać do Sieci zaledwie dwa razy, z czego raz wykorzystał, oczywiście, na zakupy w Amazonie.
Już za... miesiąc? dwa miesiące? pół roku?... w każdym razie kiedyś, a to w porównaniu do "nigdy" postęp, dojdą do niego trzy książki, o których nie omieszka napisać szczegółowo.

Po pierwsze, wspominana tu w notce pod jakże szczęśliwie profetycznym tytułem "lista zakupów" pozycja Sherlock Holmes for Dummies - bo Sherlockista po prostu umiera z ciekawości, co też Steven Doyle uznał za podstawowe podstawy holmesologii, a także to jak to w prosty sposób wyłożył. Sherlockista, prawdę mówiąc, zdecydowanie lepiej radzi sobie z tłumaczeniem studentom, co to jest transcendentalna jedność apercepcji niż z tłumaczeniem najżyczliwszym nawet przyjaciołom, czemu to ważne, czy babcia Holmesa naprawdę miała brata malarza.

Po drugie, zamówił Sherlockista legendarną niemal książkę Williama Baring-Goulda (kto nie lubi suchej WIki niech zerknie na stronę typowo fandomową) - czyli Sherlock Holmes of Baker Street, która prezentuje się tak:

I podobnie jak Annotated Sherlock Holmes  pod redakcją Baring-Goulda było pierwszą biblią holmesologii i na zawsze niezapomnianą poprzedniczką wielkiego Klingera, tak biografia, a zwłaszcza założona w niej chronologia Baring Goulda stała się wzorcem dla wszystkich, które nastąpiły potem.
Sherlockista tłumaczy mętnie nieznajomość tej pozycji - podobnie jak wydania krytycznego BG - wyłącznie skromnością funduszy. Teraz jednak rozważa, czy nie zaczekać z pisaniem obiecanej recenzji z Rennisona dopiero do momentu otrzymania materiału do porównania.

Trzecia książka, na którą czeka Sherlockista z niemniejszą niecierpliwością jest najbardziej bodaj oryginalna. Otóż, wierzcie mu lub nie, podobnie jak nasz Chopin, tak i brytyjski Sherlock Holmes cieszy się niezwykłą estymą w Japonii, gdzie kwitną nie tylko wiśnie, ale i holmesologiczne stowarzyszenia, które liczą ponoć tysiące członków. Chociaż w samym Kanonie niełatwo znaleźć - poza sławnym baritsu i wizytą jednego z bohaterów w Chinach, którą zdradza bodaj tatuaż (REDH) - jakiekolwiek bezpośrednie wzmianki o którymkolwiek z krajów Dalekiego Wschodu, Japończyków to nie zniechęca. Książka Sherlock Holmes in Japan prezentuje się niezwykle stosownie:

A na podlinkowanej wyżej stronie obiecują, że wewnątrz znajdzie Sherlockista nie tylko japońskie tytuły opowiadań i kulturowo-tłumaczeniowe smaczki (Rudowłosych z REDH trzeba było zamienić na łysych), ale także sporo budzących wielką zazdrość informacji na temat struktur imponującego japońskiego fandomu, który wydaje własne czasopisma, organizuje liczne spotkania - jednym słowem wszystko jak w Anglii, Wielkiej Brytanii, czy Francji (Sherlockista już dawno miał polecić wspaniałą stronę Francuzów). Tyle że po japońsku... co budzi oczywiście pewne ambicje lingwistyczne Sherlockisty, ale buduje raczej dalekosiężne perspektywy... ;) Po angielsku znalazł natomiast Sherlockista znakomitą wprost japońską recenzję Sherlocka Holmesa Ritchiego, który na ekrany kin w Japonii wszedł z dużym opóźnieniem.

Sherlockista szczerze, serdecznie, gorąco wręcz wierzy, że Poczta Polska go nie zawiedzie...

Brak komentarzy: