środa, 3 marca 2010

Z cyklu: w blogach napisali

Dostał dziś Sherlockista w niusletterze bardzo ciekawą notkę na temat nowego wydania VALL w kontekście filmu Ritchiego. Notka jest ciekawa nie tyle sama w sobie (nic odkrywczego dla Holmesologa tam nie uświadczycie) ile właśnie z uwagi na stężenie stereotypów w treści. Autor podkreśla, jak to Ritchie "rozruszał" detektywa i "odświeżył jego markę", odkrywa Amerykę w postaci faktu, że Holmes nie należy tylko do wieku gazowych latarni, który odszedł już w dal, a nawet kiedyś walczył z nazistami i, generalnie rzecz biorąc, doprowadza Sherlockistę do pasji ;)
Linkuje też własną recenzję filmu Ritchiego, w której, naturalnie, przejęty nowoczesnym podejściem, nie zauważa żadnej z subtelnych zalet filmu, a jego umocowanie w Holmesowej tradycji zamiast na plus liczy na minus. Sherlockistę skłoniło to do zastanowienia, czy aby nie jest tak, że maniacy tacy jak on nadmiernie wzruszają się nawiązaniami do tego, co już widzieli, a normalni widzowie nie traktują powracających motywów jako nawiązania tylko jako plagiat i po raz kolejny oglądać ich już nie chcą...

Ciekawe natomiast autentycznie jest podejście autora do samej powieści, którą uważa, być może słusznie, za niedocenianą, sam natomiast usprawiedliwia ją z wielu rzeczy, które Holmesistów przeważnie irytują. Głównym problemem z VALL jest oczywiście fakt, że oprócz śledztwa Holmesa, opisana jest tam rozwlekle długa historia, w której Holmes nie bierze udziału. Sherlockista jest osobiście przekonany, że dla większości maniaków, którzy Doyle'a czytają nie dla uroków jego prozy a dla jego dwóch genialnych postaci (i jeszcze garści postaci pobocznych), jest to problem nie do przeskoczenia. Można te nudy z poczucia obowiązku przeczytać, nie da się pokochać ;) Ma tu jednak Sherlockista zastrzeżenie - obfitujące w opisy przydługie fragmenty bez Holmesa, które irytują w lekturze i ekranizacjach (zwłaszcza powieści, bo podobna sytuacja ma miejce w różnym stopniu we wszystkich czterech dłuższych utworach Doyle'a), wspaniale ubarwiają natomiast wszelkie adaptacje dźwiękowe. Być może to kwestia magii radia i atmosfery "czytania przy kominku", jaką stwarzają przeważnie znakomite Holmesowe audiobooki - jedno i drugie pobudza wyobraźnię znacznie bardziej niż suche słowa czy obrazy, więc opisy Doliny Strachu, czy moczarów wokół Baskerville Hall zaczynają być nie mniej atrakcyjne niż ukochane przez Holmesistów sceny i dialogi. Ale o Holmesie w wersji audio będzie jeszcze nie raz.
Na koniec poleca Sherlockista link do recenzji komiksu o "wiktoriańskich nieumarłych", bo, jak się wydaje, jest to przedsięwzięcie nader oryginalne ;)

Brak komentarzy: