Mówią mniej więcej to, co zwykle, ale dodają więcej szczegółów. Znów możemy usłyszeć, że pomysł na uwspółcześnionego "Sherlocka" wziął się z genialnej refleksji nad tym, że znowu mamy idiotyczną wojnę w Afganistanie (a także w Iraku), że ludzie wciąż wysyłają sobie wiadomości tekstowe, tylko esemesem zamiast telegramem i że mieszkania w Londynie wciąż są za drogie, żeby samotny mężczyzna u progu kariery mógł sobie na nie pozwolić. Wracają do opowieści o castingu, o "idealnym" Cumberbatchu i o tym, jak Freeman wspaniale się z nim komponował (dajmy im prawo do tej dumy - zasłużyli!).
Przepiękny, długi fragment wywiadu poświęcony jest przyjaźni między Holmesem i Watsonem i temu, że dla większości fanów to właśnie jest sens i istota całej tej historii. Gdyby twórcy różnych straszliwych produkcji przeczytali to, co Gatiss i Moffat mówią (i to, jak ciepło, ze zrozumieniem i bez zgrywania twardych macho potrafią opowiadać o przyjaźni między dwoma facetami, co w XXI naprawdę jest dla mężczyzn dużo trudniejsze niż mogłoby się wydawać), to do wielu katastrof nigdy by nie doszło. Sherlockiście zwłaszcza przypadło do gustu wyjaśnienie, czemu "wierzymy" w Watsona w wersji Bruce'a, chociaż tak niewiele ma wspólnego z Doyle'em - po prostu dlatego, że widzimy, że kocha Holmesa a Holmes kocha jego. I podobnie jak Sherlockista, Moffat i Gatiss najwyraźniej uważają pytanie o fizyczne relacje między panami za czwartorzędne wobec tego, jak niesamowita więź łączy detektywa i jego kronikarza.
Ze wzruszeniem przeczytał ShK wyrazy uwielbienia dla Bretta oraz dla Wildera za PLOSH, ale chociaż zgadza się z M&G, że niezwykle ważne jest w ekranizacjach Holmesa odpowiednie poczucie humoru, to nie do końca podziela skłonność do potępiania wszystkich wersji "zbyt poważnych" - zwłaszcza, gdy do tych wersji zaliczane są niektóre Bretty... ;)
Na koniec, za autorem wywiadu, Sherlockista ogłasza konkurs: o co chodzi w wypowiedzi na temat jakiegoś Donalda, który został na powrót wprowadzony do "Sherlocka"? Możliwe, że wiąże się to jakoś z tym humorem, ale jak? Nie dopuszczajmy do siebie podejrzenia, że chodzi o Kaczora ;)... Sherlockista prosi o pomoc zwłaszcza Czytelników, którzy - w przeciwieństwie do niego - nie gubią się na twitterze i śledzą, co tam się dzieje ;)
---
Tymczasem wychwalany wyżej Benedykt otrzymał skomplikowaną rolę w londyńskim teatrze: przyjdzie mu grać w scenicznej wersji "Frankensteina". Większość z nas przynajmniej raz w życiu pomyliła postać doktora Frankensteina (czyli człowieka, genialnego naukowaca) z jego dzieckiem, potworem, którego stworzył i który wcale się Frankenstein nie nazywał. Cumberbatch będzie pogłębiał zamieszanie, grając na zmianię to jednego i drugiego bohatera. Sherlockista nie może doczekać się zdjęć... Adaptację dzieła Mary Shelley wystawi reżyser Danny Boyle, a Cumberbatchowi jako, odpowiednio, dr Frankenstein i potwór, partnerować będzie Johnny Lee Miller.
Uwaga, alter ego naszego ulubionego nowego Sherlocka wygląda tak:
Na koniec: zdecydowanie mniej przez Czytelników ceniony Downey może nie znaleźć czasu dla Alfonso Cuarona i jego Gravity. Z powodu jakichś niejasności związanych z obsadą roli żeńskiej (Angelina, ta od Brangeliny) doszło do opóźnienia, które może uniemożliwić Downeyowi pogodzenie wszystkich planów. Sherlockista mimo wszystko cieszy się, że Downey stawia raczej na Sherlocka 2 ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz