wtorek, 22 lutego 2011

William Gillette i nowy (no, roczny) komiks o SH [inauguracja cyklu: MITY]

Komiksy są wprawdzie drugie od końca na sherlockistycznej liście zainteresowań ShK, ale recenzja, którą ostatnio wyszperał zainteresowała go całkiem porządnie - głównie dlatego, że padło w niej magiczne nazwisko William Gillette.
Gillette, pierwszy naprawdę sławny odtwórca roli Holmesa, autor pierwszego naprawdę znanego apokryfu (czyli sztuki o Sherlocku, o której będzie jeszcze niżej) to rozwiązanie trzech zagadek, które nurtują każdego początkującego Sherlockistę:
- dlaczego Holmes pali fajkę typu calabash, skoro w kanonie jest mowa o prostych (glinianej i wiśniowej)?
- dlaczego Holmes chodzi po mieście w tej kretyńskiej czapeczce, skoro u Pageta jest tak przedstawiony wyłącznie w czasie wyprawy na wieś?
- dlaczego najsłynniejszy cytat z Holmesa - It's elementary, my dear Watson! - NIGDY nie pada w tekście ACD (w tej formie)???
Wszystko to wprowadził do pop-kanonu sherlockizmu (nie mylić z Kanonem właściwym) właśnie ten pan:

(fotografię pożyczył ShK od autorki tej starej strony)

Fajkę ponoć dlatego, że taką fajkę łatwiej utrzymać w zębach bez pomocy rąk - a to przydaje się aktorowi. Czapeczkę deerstalker - trudno powiedzieć. Cytat - podobono Gillette sam używał go także w jeszcze odrobinę innej formie, a w wersji "popkanonicznej" pojawił się dopiero w filmie. Nie da się jednak ukryć, że taka protekcjonalna fraza musiała źle wpłynąć na interpretację postaci Watsona i do dziś rzuca cień na popkulturowy obraz tej postaci.
Pretensji do Gillette'a mieć nie można, bo kiedy uzyskał od ACD zgodę na napisanie sztuki na kanwie istniejącego podówczas Kanonu, był trzecim kandydatem w kolejności (dwóch nieszczęsnych kretynów zrezygnowało wcześniej ze współpracy z Doyle'em, bo chciało wprowadzać zbyt głęboko idące zmiany w postaci Holmesa...), a ACD tymczasem właśnie umierał ze szczęścia z powodu zamordowania prześladującego go bohatera (ShK czyta właśnie wspomnianą onegdaj książkę Moore'a, w której scena ta przedstawiona jest szczególnie barwnie), budował sobie nowy dom w Undershaw i, jak głoszą anegdoty, pozwolił Gillette'owi absolutnie na wszystko, łącznie z tym, żeby aktor Holmesa poślubił (o ile tylko nie będzie to oznaczało wprowadzania wątków romantycznych ;). Nie, ACD nie był nadmiernie przywiązany do detektywa, który uczynił go sławniejszym od większości tuzów literatury światowej...
Sztuka, zatytułowana początkowo The Strange Case of Miss Faulkner, zawierała mieszankę różnych motywów z opowiadań ACD (naturalnie tylko tych sprzed Wielkiego Hiatusu), zwłaszcza zaś SCAN i FINA - co oznaczało, że na scenie pojawiał się Moriarty.
Tę właśnie sztukę postanowili zaadaptować twórcy nowego komiksu, Bret Herholz i Rori Shapiro, tworząc

Sherlock Holmes - The Painful Predicament of Alice Faulkner. Komiks jest czarno-biały i minimalistyczny - autorzy linkowanej niżej recenzji uskarżają się, że, jak każdej adaptacji sztuki teatralnej, brakuje mu trochę dynamiki, a zwłaszcza scen plenerowych. W teatrze w końcu ludzie przeważnie siedzą we wnętrzach i rozmawiają. To wydaje się jednak bardzo pasować do Sherlocka H, (i może być niezłym odpoczynkiem od aż nazbyt plenerowych i dynamicznych poczynań Ritchiego ;) ). Sherlockista poczuł się zaciekawiony (i jakoś tak dziwnie wzruszony) na widok poniższego obrazka, który jest tak zadziwiająco kanoniczny w klimacie, chociaż odległy o eony od Pageta czy Frederika Dorra Steele'a:





Prawda, że z daleka i bez powiększania tekstu można poznać, kto to i który dialog z FINA przedstawiają te grafiki (ukradzione przez ShK z tej strony, gdzie można również przeczytać obszerną recenzję komiksu) ?
Jest coś takiego w czole Moriarty'ego, że nie da się go pomylić z niczyim innym czołem...



Zainteresowanych kupnem odsyła ShK nie bezpośrednio do Amazona, którego szczerze nie znosi, ale do blogu jednego z autorów, o zupełnie ujmującym tytule The Further Adventures of Bret M. Herholz i równie ujmującym nagłówku, gdzie mieści się bardzo sherlockistyczny autoportret (tam już będzie link do Amazona ;).
A na zakończenie wspomni tylko, że ten właśnie wpis inauguruje nową, niezwykle ważną serię notek Sherlockisty czyli "mity". Pop-sherlockistyczne mity w rodzaju "Holmes zawsze chodził w deerstalkerze" albo "Watson był przygłupim dziadziem" będą na Sherlockianach sukcesywnie zwalczane, bo to od początku uważał Sherlockista za jedną ze swoich najważniejszych misji :)

Brak komentarzy: