środa, 27 lipca 2011

Justeene wraca do nas ze świetną recenzją książki o Irenie Adler!


Sherlockista z radością prezentuje Czytelnikom następną recenzję Justeene. Z radością tym większą, że o ile kiedyś książki kupić się jakoś tak nie odważył, to na pewno zawsze chciał wiedzieć, co było w środku ;) Po tej recenzji myślę, że można śmiało ryzykować! Zwłaszcza, że ShK gorąco podziela poglądy Justeene na samą postać Irene wyrażone w pierwszym akapicie... 
Oddajmy głos Autorce, której należą się brawa i najserdeczniejsze podziękowania :)


Dobranoc, panie Holmes



„Obawiam się, Watsonie, że w l’affaire Adler my wszyscy graliśmy jedynie role drugoplanowe, byliśmy tłem dla sprytu i charakteru tej kobiety”.
Sherlock Holmes

 Swój drugi gościnny występ na Sherlockianach poświęcę pierwszej powieści z serii książek o przygodach jedynej kobiety, której udało się przechytrzyć Sherlocka Holmesa. Na wstępie przyznam się bez bicia, że nie jestem wielką fanką tej postaci, głównie przez uparcie i niezmiennie powtarzany przez niektórych pogląd, jakoby nasza primadonna była jedyną kobietą, zdolną rozpalić serce największego i najbardziej niedostępnego z detektywów. Nie muszę dodawać, że przekonanie to uważam za mocno naciągane? Relacja Holmes-Adler[1] jest w moim mniemaniu o wiele bardziej skomplikowana niż chcieliby zwolennicy teorii romansowej (tych odsyłam do lektury wiekopomnego dzieła o jakże niesamowitych walorach artystycznych, jakim jest wspomniany w moim pierwszym poście The Canary Trainer).
Co by jednak nie mówić, Irene Adler doczekała się ośmiu powieści o swoich  przygodach, napisanych przez Carole Nelson Douglas, amerykańską autorkę powieści różnych. Mniejsza z tym, bo Dobranoc, panie Holmes to naprawdę fajna książka, lekka, łatwa i przyjemna, w sam raz na wakacje, ale również na długie jesienne wieczory, krótkie zimowe dnie czy wiosenne popołudnia. Śledzimy zmagania Irene z prowadzonymi przez nią dochodzeniami, ale również z problemami życia codziennego, obserwujemy jak pnie się po szczeblach kariery. Nasza bohaterka spotyka na swojej drodze mnóstwo postaci – mamy tu przystojnego, wręcz idealnego kawalera, Godfreya Nortona (początki ich znajomości są dosyć burzliwe), następcę czeskiego tronu, Brama Stokera, Oscara Wilde’a, Antonína Dvořáka i oczywiście Sherlocka Holmesa, trafia nawet na śniadanie do Tiffany’ego. Konstrukcja  Dobranoc, panie Holmes nawiązuje nieco do STUD – oto zagubiona w wielkim mieście narratorka, panna Penelope „Nell” Huxley poznaje ekscentryczną pannę Adler, której zachowanie będzie ją zdumiewać do ostatnich kart powieści. Nasze bohaterki zamieszkują razem, Nell staje się powoli asystentką i kronikarką Irene, uczestnicząc (zazwyczaj wbrew swojej woli) w śledztwach prowadzonych przez jej nową towarzyszkę. Sama panna Huxley, córka prowincjonalnego pastora jest postacią na wskroś... wiktoriańską – powściągliwą, pruderyjną, potępiającą wszelkie ekstrawagancje. Barwny styl, filozofia życiowa Irene i jej feministyczne poglądy są dla niej szokujące. Penelope relacjonuje wydarzenia z perspektywy nudnej starej panny w typie Lucy Snowe (główna bohaterka i jednocześnie narratorka powieści Villette autorstwa Charlotte Brontë) czy Fanny Price (to z kolei Mansfield Park Jane Austen), co dodatkowo podkreśla jak bardzo Irene Adler odbiega od stereotypu kobiety („the Angel in the House”) pokutującego w epoce, w której rozgrywa się akcja. I choć postacie nie grzeszą psychologiczną głębią, czego wspaniałym przykładem jest tutaj na przykład Godfrey Norton, to specjalnie nie przeszkadza to w lekturze. Najbardziej irytuje za to sama Irene, która sprawia wrażenie jakby autorka nie mogła się zdecydować, czy panna Adler ma być amoralną awanturnicą, doskonale obeznaną z regułami rządzącymi nawet najbardziej obskurnymi dzielnicami miasta, czy naiwną panienką. Choć nasza bohaterka jest świadoma z czym wiąże się wykonywany przez nią zawód (niejednokrotnie w cynicznych słowach wypowiada się na temat bycia aktorką i śpiewaczką), jest wielce zdziwiona sposobem, w jaki potraktował ją następca czeskiego tronu.
Z nieukrywaną przyjemnością donoszę, że postać Holmesa ma się wcale dobrze. Nasz detektyw prowadzi swoje śledztwo równolegle z Irene, ale jednak na drugim planie. Są natomiast ciekawe dysputy z Watsonem (szczególnie polecam tę o kobietach, z wyrzutami Holmesa, skierowanymi do doktora: „Poza tym naplotłeś banialuk o mojej obojętności wobec płci pięknej w ogóle”) oraz historia opowiedziana w SCAN, tyle, że z drugiej perspektywy. Tutaj jest ona tylko fragmentem większej całości, a w zestawie dostajemy jeszcze brylantowy pas Marii Antoniny i nieobyczajną papugę. Nie brak też opisu rozwoju kariery wokalnej panny Adler oraz solowych poczynań Penelope pod nieobecność przyjaciółki, której zawsze gotowa jest pospieszyć z pomocą.
Po lekturze Dobranoc, panie Holmes mamy wrażenie, że Irene Adler to w zasadzie żeńska wersja samego Holmesa, z własnym odpowiednikiem Watsona, skłonnością do przebieranek oraz niechęcią do małżeństwa. I choć wiemy z góry jak to wszystko się skończy, w niczym to jednak nie przeszkadza, bo lektura naprawdę wciąga (kolejny plus za tłumaczenie). Polecam!



* Postać Irene Adler wywodzona jest niekiedy od Heleny Modrzejewskiej, którą Sir Arthur Conan Doyle miał być zafascynowany, lub jak chcą niektórzy, w której się skrycie podkochiwał. Więcej na ten temat tu: http://www.diogenes-club.com/irene.htm, w artykule Adama Węgłowskiego, „Polski sekret Sherlocka Holmesa” zamieszczonym w magazynie Focus Historia (nr 8/2007) lub w skromnym artykuliku w aktualnym numerze pisma 21. wiek. History Revue.



[1] Zainteresowanym tematem polecam esej "‘A Scandal in Bohemia’" and Sherlock Holmes's Ultimate Mystery Solved” pióra (klawiatury?) Pascale Krumm.

3 komentarze:

Iwona pisze...

Ta recenzja bardzo mnie zainteresowała, na tyle, że poszukam tej książki w księgarni. Serdecznie dziękuję!

CheshireCatto pisze...

Słyszałam o tej książce kilka razy, ale nie byłam gotowa zaryzykować jej kupna, bo moje poglądy na temat Holmesa i Adler są właściwie identyczne z twoimi i bałam się jakiegoś bzdetnego romansidła w którym Holmes wysyła kwiatki Irence, pisze listy miłosne a panna Adler ma charakter takiego Jamesa Bonda :D Z tego, co widzę, nie jest aż tak źle. Za to nie daruję sobie, jeśli nie znajdę tego czasopisma ze sprawą polskiej Ireny A.

Alria pisze...

Ja już od jakiegoś czasu poluję na tą książkę w mojej bibliotece, a po twojej recenzji będę oglądać się za nią jeszcze dokładniej.