czwartek, 19 lipca 2018

Co to znaczy "być fanką Sherlocka"? Rzecz o Sherlockonie.


Często opowiadam o tym, że należę do najstarszego i pewnie pod wieloma względami największego fandomu świata, opowiadam to, oczywiście, z dumą. Pokazuję artykuł Knoxa, opowiadam, jak to w roku 2005 dowiadywałam się wszystkiego, co wiem z amerykańskich forów dla wielbicieli wytwórni Hammer, albo, że wypożyczałam kiedyś kasety wideo z serią Granady z British Council (oraz co to u diabła jest “kaseta wideo”). Podaję kilka przykładów, jak grać w Grę, szukać, w jakim pociągu Holmes liczył prędkość ze słupków albo ile też żon mógł mieć John-James-Hamish Watson. Wyświetlam kilka zdjęć z dorocznych, uroczystych kolacji Baker Street Irregulars, które narodziły się w roku 1934, a przetrwały do dziś. I patrzę potem na te czarno-białe obrazki bogatych starszych panów przy luksusowo zastawionych stołach (panie wpuszczono łaskawie w te najzaszczytniejsze progi już w roku 1992, nie są sherlockiści z Ameryki organizacją nazbyt skwapliwie poddającą się szałowi postępu). 
I czuję, jak bardzo nie mam z nimi nic zupełnie wspólnego.

Sherlockon 2018, nie pamiętam, kto mi zrobił to cudowne zdjęcie, ale bardzo tej osobie dziękuję!



Ale, wiecie, ja nie do końca należę też do ludzi, których zwykle zanudzam tą historią. Nie pokochałam nigdy Sherlocka Holmesa z twarzą Cumberbatcha, Serial BBC ceniłam, do pewnego momentu, ogromnie, ale zawsze traktowałam go tylko jako skromną cząstkę bardzo wielkiej opowieści.

We are Sherlocked!
fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018

Drażniło mnie wręcz trochę, no wyznam, no wyjdę z tej nietypowej dość szafy, kiedy widziałam, że nowy “fandom Sherlocka” to fandom błyskotliwej współczesnej pod każdym względem produkcji, dla którego książki Doyle’a pewnie byłyby o wiele zbyt nudne, dialogi, które znam na pamięć - zbyt blade, zagadki… dziecinne przy meandrach moffatowego wibbly-wobbly.


Uwierało, że ten uwielbiany nowy Sherlock nowego fandomu to przesadnie trącący mi doktorem House’em Benedict Cumberbatch, wychwalany w dodatku jeszcze za urodę, której nijak jakoś nie potrafiłam zobaczyć. I patrzyłam na dziewczyny wzdychające do ślicznego wydry-Benedicta, najlepiej w czułych objęciach z jeżem-Martinem Freemanem, i znów nie rozpoznawalam w tym niczego, co było mi bliskie. Co dla mnie znaczyło “być fanką Sherlocka”.

fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018
Nawet podnosiła w którymś momencie ohydną głowę dyskusja (ale szybko na szczęście żeśmy jej ten łeb urżnęli), czy aby nowe fanki serialu mogą mienić się prestiżowym mianem sherlockistek, ile trzeba w tym celu przeczytać opowiadań z Kanonu, ile obejrzeć adaptacji. Dla mnie należał ten spór odpoczątku do kategorii "alien contra predator", tam nie pasuję, nowe też za bardzo nie grzeje, a już awantura durna, że bardziej być nie może. 


Dlatego też im bardziej popularny stawał się “Sherlock” BBC, a potem i kolejne najnowsze Sherlocki, tym bardziej czułam się dziwacznie z wszystkim tym osamotniona, utknęłam jakoś niezręcznie między bogatym amerykańskim starszym panem z cygarem i brandy, a młodą polską dziewczyną uzbrojoną w tumblra i piszącą bardzo uczuciowe fanfiki. 

Aż nagle dowiedziałam się, że jest nas więcej.

Kasia Kowalska i Maja Margasińska autorki, twórczynie,
 organizatorki Sherlockonów i urodzin Sherlocka!
fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018
Mai Margasińskiej i Kasi Kowalskiej nie poznałam, jak to się często w takich sytuacjach pisze, "przypadkiem" - poznałam je dlatego, że dwa lata temu postanowiły zorganizować pierwszy polski konwent sherlockistów, a ja, kiedy tylko dowiedziałam się o czymś tak wspaniałym, wysmarowałam do nich błagalnego maila, żeby pozwoliły mi mówić na Sherlockonie co najmniej pięć godzin.



Na drugim Sherlockonie robiłam już za współorga (orginię!), chociaż pod względem wkładu pracy do Mai i Kasi nikt inny nie może nawet na tym konwencie próbować się porównać. Tak to jest z tym konwentem - ja strasznie kocham Holmesa, umiem godzinami przygotowywać slajdy na prelekcje, wysłać kilka maili do ludzi, których chciałabym bardzo usłyszeć, a potem krążyć i ładnie się uśmiechać. 
Orguję!
fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018


Ale ja nigdy nie zdołałabym zrobić konwentu takiego, jaki stworzyły specki od animacji i reanimacji kultury, kobiety, które mają niespożytą energię i potrafią wymyślić atrakcje dla młodych fanek i fanów, a nie tylko, jak ja bym to pewnie zrobiła, dla garstki nudziarzy nawykłych do naukowych konferencji. I dzięki temu, że obok tradycyjnych prelekcji, warsztatów, wiedzówek, konkursów były pokazy, występy, bingo, escape roomy, głowa z czekolady. Dlatego też było w Sherlockonie, i tym pierwszym, i tym jeszcze bardziej rozpasanym drugim, tyle życia, zabawy i radości. 

Rejestracja! Zaczyna się!
fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018

Dzięki temu też znalazło się w nim wszystko, co najlepsze z obu sherlockowych światów, nerdowskie rozkminy, kubki i przypinki, warsztaty dla pasjonatek kryminalistyki - i dla tworzących fanarty czy fiki, wiedzówka i zabawa, psychopatologia i śmieszne memeły. 

I, oczywiście, kilka pokoleń fanów, fanek przede wszystkim, bo były i szacowne pracowniczki akademickie z tytułami, i młodziutkie wolontariuszki w naszych Sherlockonowych, błękitnych koszulkach. Kolorowe włosy, kostiumy, przebrania, tyle, tyle życia. Tyle najróżniejszych osób, rozmów, żartów, porozumiewawczych spojrzeń, wspólnych kodów, tajnych haseł, znanych tylko nam języków. Na Sherlockonie dowiedziałam się, jakiej rasy był pies Baskerville’ów, nasłuchałam się o Sherlockowych problemach psychicznych, a także obgadałam plan organizacji naukowej konferencji i wysiadywałam z koleżankami przy frytkach z widokiem na warsztaty z budowania uli.
Maja trenuje budowanie uli jak przystoi sherlockistce!
fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018
I jakoś do wszystkich pasowałam, jakoś byłam u siebie, wśród swoich, z każdą osobą miałam jakąś wspólną cząstkę, choć może nie ma nawet jednej najdrobniejszej rzeczy, która łączyłaby na Sherlockonie absolutnie wszystkich.

Tak, to jest głowa Holmesa z czekolady.
fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018


Ten konwent - taki właśnie, jaki Mai i Kasi udało się stworzyć, taki bogaty, różnorodny, otwarty na wszystkich - wyraźnie przyciąga, ludzie lgną do niego. Plącząc się między salami, kawkami, gadżetami wyczuwałam u ludzi jakąś nieokreśloną przyjemność, którą dawał nam wszystkim sam fakt bycia tam razem. 

Sherlockon połączył osoby strasznie różne i strasznie podobne, dziewczyny, z którymi już na tygodnie przed konwentem namawiałam się na wspólny meczyk podlany piweczkiem, i ludzi, którzy jeżdżą po Polsce z własną TARDIS - och, sama miałam zaszczyt pomagać ją składać przed konwentem!
Wiecie, sherlockiści od pokoleń trzymają sztamę z whovianami, i są rzeczy mniej wzruszające niż patrzeć w roku 2018 na nastolatki w wholockowych cosplayach, na Kartonbacza i Johna Kartona-Watsona stojących na tle budki w najpiękniejszym kolorze na świecie. Czytając i oglądając konkursowe prace o Sherlocku-Doktorze-Wholocku myślałam trochę o tym moim forum, które czytałam trzynaście lat temu, gdzie starsi panowie sherlockiści opowiadali sobie o ukochanych Doktorach dzieciństwa i że, panie dziejku, to nowe, co ma przyjść z tym całym Daviesem, to podejrzane i, no, zobaczymy.

Karton Watson i Kartonbacz przy TARDIS; zdjęcie zawiera lokowanie Zygmunta!
fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018


Ale ale - wspomniałam o Mundialu na Sherlockonie. Proszę, wyobraźcie to sobie. Jest sobota wieczór, samo serce konwentu, opustoszał efektowny Dom Kultury Ursynów. Chociaż za dnia nie było wcale upału, czuć, że zelżało napięcie, pora na odpoczynek. Szykujemy piknik, kanapki i czipsy, znosimy zimne piwo w nagrodę za dzień ciężkiego holmesologowania. Pan portier życzliwie włącza meczyk, znosimy fotele do sali, która za dnia gościła poważne prelekcje. I wtedy właśnie, w przerwie, gdy zaczyna się zmierzchać, wyluzowałyśmy już my, Urugwaj i deszcz nad Ursynowem, Karolina, jedna z dowódczyń naszych wolontariuszek zaprasza nas na dół, na pokaz fireshow. Stoimy zatem w ten Sherlockonowy wieczór patrząc, jak młodzi sherlockiści tańczą dla nas z ogniem, i nic nie mogłoby być zarazem bardziej nieoczekiwane, i dokładnie takie właśnie, jak powinno być.

Drobna cząstka naszej ekipy :) Po prawej rzeczona Karolina!
fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018

Ale ale, po raz drugi! Prześlizgnęłam się trochę nad “atrakcjami, pokazami, występami”, nie będę przecież dręczyć czytelników ciasteczkami, które nie tylko są za szybą, ale i zjedliśmy wszystkie trzy tygodnie temu. Jest jednak jedna rzecz, o której muszę choć napomknąć, bo już w następnej notce będę się nad nią rozwodzić z zachwytem - troszkę go na tym blogu w ostatnich latach brakowało. 

fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018

Teraz wyobraźcie sobie coś zupełnie innego, kwartet smyczkowy, który gra na żywo muzykę zarazem na pierwszy rzut ucha ewidentnie sherlockową, a z drugiej strony nową, tajemniczą, własną.

fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018
Z melodii wyłania się głos narratora, który przenosi nas do jakiegoś zupełnie nieznanego Londynu, historii równoległej z wielkimi wieżami luksusu i przestępcami ukrytymi na “dolnych poziomach”, głośnych i dusznych od smogu. Głos rozdwaja się i przepoczwarza w kolejne postaci, Lestrade’a, Watsona, niejakiego Shinwella Johnsona, opowiada o jakichś troszkę znanych, a jednak znów ekscytujących aferach - i urywa, oczywiście, w najciekawszym momencie, pozostawiając nas ze skrzypcami, wiolonczelą, i tęsknotą. I ja też tak urwę, bo chcę, żeby ci, którzy nie wiedzą, dowiedzieli się wszystkiego ode mnie, z tej notki, którą piszę i piszę, bo chcę, żeby pomieściła całe moje szczęście, że mamy naszego cudnego, polskiego Sherlocka.

Sherlockiści w rynsztynku cosplayowym!
fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018

I wreszcie chciałabym też wam się zwierzyć, że tuż przed konwentem pochłonęły mnie trochę przyziemne zawirowania, w tym przeprowadzka, która wypadła nie wtedy, gdy miała. Był więc nawet taki moment, kiedy pomyślałam, że muszę sobie ulżyć w coraz bardziej nerwowej sytuacji, i aby ograniczyć choć trochę stres, przykręcić przynajmniej śmiałe plany, które jednak dotyczyły “tylko hobby”. Jako orgini miałam ten przywilej, żeby decyzję o tym, kiedy, o czym, gdzie właściwie ja coś włożę w Sherlockon podejmować praktycznie w ostatniej chwili, gdy inne zgłoszenia dawno już były w programie. I pamiętam, jak na godzinę jakąś przed planowanym ogłoszeniem programu pisałam jeszcze błagalnie do dziewczyn, że wiem, że sale pękają w szwach od atrakcji, że trzy rzeczy na raz, że już było poprawek milion i dwieście tysięcy, ale ja tak bym chciała wcisnąć jeszcze jednak tę moją prelekcję, bo jak nie powiem niczego - “sherlockistka”, “Maja “Sherlock” Białek”- na jedynym konwencie świata, który jest tak bardzo dla mnie, to chyba pęknie mi kilka organów wewnętrznych. A Kasia z Mają jeszcze się z tego cieszyły,  i z tego, że znowu trzeba zmieniać harmonogram na niedzielę, bo to takie kobiety, które zarobią się po łokcie, żeby inni mogli spełnić kilka małych marzeń. W moim przypadku kilku takich, z których istnienia nawet nie zdawałam sobie sprawy.

Słucham o psychopatologii!
fot. Maciek Domanski MacDom Foto, zdjęcie z Sherlockonu 2018

Może dlatego byłam podwójnie wzruszona, kiedy zobaczyłam, że tyle osób przyszło na moją gadkę o losach Watsona, moje cudowne konwentowe towarzyszki - Ciotki Sherlockonu :), młode dziewczyny, starsze dziewczyny, nowe serce tego nowego-starego, wiecznego i wielkiego fandomu. To była pierwsza moja fanowska prelekcja, kiedy nie czułam stresu nawet przez jedną sekundę. Bo pierwsza, którą mówiłam tak kompletnie u siebie, do swoich. Do was. Do nas.

Dziękuję.
Do zobaczenia!

Brak komentarzy: