... a na te Sherlockista najchętniej nie chodziłby wcale. Brak akcji jest bolesny oraz bardzo niedobre dialogi. W skrócie: w Sherlockistycznym świecie nie wydarzyło się, w zasadzie, w tym tygodniu, nic godnego uwagi.
W niusletterach Sherlockisty i na blogach, o tym, że
- trzeba zbierać podpisy pod petycją na rzecz pośmiertnej nagrody BAFTA na rzecz Jeremy'ego Bretta (było! - ale to nie znaczy, że Sherlockista nie może powtórzyć apelu ;) )
- powiesili tabliczkę przed hotelem Langham (było i o tym i dlaczego)
- o box office'ach DVD to się Sherlockiście nawet linkować nie chce - w każdym razie bez zmian, Sherlock Holmes zarabia mnóstwo pieniędzy i nikt przy zdrowych się teraz z sequelu nie wycofa.
Odrobinę mikrego zainteresowania wzbudziła u Sherlockisty nienajlepsza recenzja z książki Sherlock Holmes for Dummies (na której to książki pojawienie się w skrzynce pocztowej Sherlockista czeka z rosnącą niecierpliwością) - recenzja pojawia się w niusletterze Sherlock Holmes Society of London, więc trudno się dziwić, że jako grzech główny przewodnika Doyle'a (Stevena; nie mylić z Arhturem ;) ) wymienia nadmierną koncentrację na sherlockizmie amerykańskim. Fakt jest jednak faktem, że właśnie w Ameryce, wokół BSI, ale nie tylko, życie holmesologiczne kwitnie nieco żywotniej niż gdzie indziej (może nie licząc Japonii). Do recenzji ustosunkuje się Sherlockista gdy sam nareszcie dostanie książkę do rąk własnych i chciwych.
I już chciał się Sherlockista poddać i zabrać za powtarzanie filmów i pisanie wielu bardzo zaległych notek, kiedy zelektryzowało go wprost doniesienie o książce Christophera Redmonda, Sherlockisty kanadyjskiego i osobistego wielkiego bohatera Sherlockisty.
Gdy Sherlockista lat temu sto i trochę stawiał pierwsze kroki w Holmesowym fandomie, to absolutnie pierwszą fachową stroną, którą znalazł, pierwszym źródłem linków, pierwszą krynicą wiedzy, fachowych dyskusji, żartów i dociekliwych pytań była nieporównywalna z niczym strona Redmonda - sherlockian.net.
Teraz zaś dowiedział się ShK, że ów pierwszy sherlockistyczny mistrz jego opublikował książkę o okołoholmesowych cytatach i niniejszym zapowiada, że nie spocznie, póki jej na bezpośrednią listę zakupów swoich nie wciągnie. Nikt lepiej niż Redmond zapewne nie wytłumaczył, skąd wzięło się nieszczęsne, NIEkanoniczne "Elementary, my dear Watson" ani co SH ma wspólnego z Thomasem Eliotem.
Czytelnicy od Sherlockisty mniej na Sherlockiana wykosztowani mogą to zrobić natychmiast - tu.
Wszystkich zachęca Sherlockista do przeczytania wywiadu z Chrisem Redmondem.
I na deser - okładka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz