poniedziałek, 21 marca 2011

Pierwsza w dziejach bloga recenzja z połowy dzieła - The Sherlockian



Recenzja będzie tylko z (pierwszej) połowy książki, bowiem drugiej Sherlockista czytać nie zamierza. Wiosna idzie, rower trzeba odkurzyć, na chomiku mnóstwo dobrego Sherlocka, nie wspominając o zapasach w domu, czas bliskim poświęcić, wódki się napić, przeczytać co 3 słowo w "Badaniach logicznych" Husserla w poszukiwaniu tajnego kodu typu Dana Browna, posegregować skarpetki na kolory albo na długość albo na jedno i drugie, przekładając co 5 do oddzielnej szufladki na którą nakleimy ręcznie rzeźbiony drewniany szyld z napisem "Pewnik wyboru" - ważniejszych zadań przychodzi ShK do głowy cała masa.


Produkcja Grahama Moore'a, wydana w Ameryce jako The Sherlockian a w Wielkiej Brytanii jako The Holmes Affair* doczekała się całkiem niezłej recenzji w Timesie, a także odcinka bardzo wspaniałego podcastu I Hear of Sherlock Everywhere! Autor zafundował też swojemu dziełu stronę internetową, pardon, jak to się teraz mówi "oficjalnego bloga" powieści. I wszystko to jest dla Sherlockisty kompletnie niepojęte. To jest, da się zrozumieć, jak przebiegają marketingowe mechanizmy, dzięki którym takie idealnie dostosowane do wymogów współczesnego czytelnika produkty - bo o literaturze chyba nie może być mowy, przynajmniej w odniesieniu do pierwszych 200 stron - są recenzowane w poważnych gazetach. Da się nawet zrozumieć, jak to zostało zrobione. Sherlockista czytywał kiedyś z czymś w rodzaju toksycznej fascynacji amerykańskie podręczniki czytania powieści i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że autor - który wcześniej pisywał tylko scenariusze kinowe i telewizyjne - co najmniej starał się realizować zalecenia w rodzaju "staraj się zastępować przymiotniki czasownikami", "dbaj o to, żeby twoje zdania nie były dłuższe niż pięć słów", "wybierz narrację w trzeciej osobie ale z perspektywy" i "każdy rozdział zakończ czymś, co skłoni czytelnika do przeczytania następnego". Zwłaszcza przedostatni punkt, dotyczący narracji, odbił się szczególnie boleśnie na tonie opowieści, ale o tym jeszcze za chwilę.
Ponieważ na książkę składają się dwie równolegle przedstawiane historie, ma ona też dwóch "trzecioosobowych narratorów". Papierowy i nieciekawy Harold White, świeżo-mianowany członek Baker Street Irregulars ma ambicję rozwikłać morderstwo znanego Sherlockisty, który właśnie odnalazł bezcenny pamiętnik Doyle'a (wątek ten został zainspirowany sprawą zabójstwa Richarda Lancelyna Greena a, jak można się dowiedzieć z linkowanego wyżej podcastu, w jeszcze większym stopniu na poły zmyślonym esejem Davida Granna, o którym Sherlockista pisał tu). Równolegle, Doyle, który właśnie z wielką radością pozbył się ze swojego życia Holmesa stracając go w otchłań wodospadu Reichenbach, próbuje rozwiązać sprawę seryjnego mordercy sufrażystek, a także wysłanego mu listu z bombą. O ile miałka i blada narracja prowadzona przez "Harolda" jest tylko przeciętna i niewciągająca, o tyle równie nijako napisane części o Doyle'u, w których jest on konsekwentnie nazywany "Arthur" przyprawia o zgrzytanie zębów i płacz z irytacji. Moore tłumaczy się z tej idiotycznej decyzji w podcaście, bo jako osoba dobrze obeznana z realiami sherlockistycznego świata doskonale wie, że dla nas ACD to zawsze Conan Doyle i nawet Amerykanie nigdy nie mówią/piszą/myślą o nim per "Arthur". Moore sądzi jednak, że w nowoczesnej powieści wszystkie postaci muszą być nazywane po imieniu i gdyby zrobił inaczej w częściach umieszczonych w 19 wieku, to mógłby popaść w nieudolne naśladownictwo mistrzowskiej narracji Watsona. No cóż, faktycznie, jakichkolwiek prób naśladowania barwnej prozy Watsona nie sposób mu zarzucić, czytelnik natomiast może się rozkoszować "nowoczesnymi" stronicami na temat "Arthura" i "Brama" (Stokera, autora "Draculi" i znajomego Doyle'a w życiu i w książce Moore'a). W nowoczesnej powieści nie ma też ewidentnie miejsca na jakiekolwiek odważniejsze zabiegi literackie - zdania Moore'a są proste i rzeczowe jak wyjęte żywcem z serialowych didaskaliów.
Na temat intryg może Sherlockista powiedzieć tylko tyle, że 200 stron nie wciągnęło go w żaden wątek. Śledztwo White'a pełne jest nachalnych i naiwnych odwołań do Kanonu (wszystkie aluzje są na wszelki wypadek wypowiedziane i łopatologicznie wytłumaczone - autor powołał nawet do życia specjalną postać, wyjątkowo irytującą dziennikarkę "spoza sherlockistycznego świata", by mieć pretekst do pieczołowitego wskazywania źródeł cytatów i nawiązań). Bohater twierdzi, że zamierza się kierować metodami Holmesa, ale wychodzi to zupełnie nienaturalnie i mało imponująco. Zamiast realnych metod jest garstka cytatów. Zamiast genialnych, błyskotliwych dedukcji - nieśmiałe zgadywanki. Sherlockista doskonale wie, że w dwudziestym pierwszym wieku modne są postaci detektywów-przeciętniaków, ale on osobiście zatrzymał się na jakims innym etapie rozwoju gatunku roman policier i chyba szuka jednak w podobnych książkach momentów podziwu i ekscytacji. Lepiej i ciekawiej poczyna sobie Conan Doyle, ale mozolne, boleśnie nudno realistyczne opisy jego działań, łącznie z próbami politycznie poprawnego opisania myśli konserwatysty, który inwigiluje środowisko sufrażystek byłyby niestrawne nawet bez "Arthura" i "Brama".
Podsumowując, zamiast sięgać po książkę, lepiej posłuchać podcastu, a w nim długiego wywiadu z autorem. Pan Moore na żywo wciąż nie jest interesujacy - ale opowiada wiele ciekawych i sympatycznych anegdot o członkach BSI, którzy pomagali mu w pracy nad książką, w tym o niezastąpionym Lesliem Klingerze i Danielu Stashowerze (specjaliście od biografii ACD). Sherlockista musi tu zaznaczyć, że z rozmowy nie wynika, by BSI krytykowało tę powieść - wręcz przeciwnie, przytoczone reakcje są pozytywne, podobnie jak linkowane wcześniej recenzje. ShK zaczął się nawet zastanawiać, czy nie sprawdzić, co jest na końcu, bo może ostatnie strony rzutem na taśmę ratują tę książkę. Po namyśle jednak postanowił pozostawić to wyzwanie...komuś innemu :) Kiedy Moore wspomina, jak to długo bał się, że nie da rady napisać dobrej książki i życzył sobie, by tematem zajął się ktoś obdarzony lepszym piórem, można tylko przez grzeczność zamilczeć.


---
*Sherlockista, niestety, dał się nabrać, kupił przez pomyłkę obie i tę amerykańską, niemacaną i nietkniętą zamierza wkrótce sprzedać na Allegro za jakieś 40 zł plus wysyłka, ew. odbiór osobisty połączony z sherlockistyczną kawą w Krakowie :) Jak widać z recenzji, nie jest to pozycja, którą szczerze poleci, jednak jeśli ktoś z Czytelników jest zainteresowany i chce sobie wyrobić własne zdanie, to ShK zachęca do kontaktu jeszcze przed aukcją (książka kosztowała go oryginalnie bodaj 13 funtów plus przesyłka).

4 komentarze:

Justeene pisze...

Wprawdzie recenzja Sherlockisty nie zachęca do przeczytania tego dzieła, ale jestem skłonna zaryzykować :)
I oczywiście, piszę się tylko i wyłącznie na odbiór osobisty ;)

Sherlock Kittel pisze...

:) No to super. W takim razie sprowadzam nieczytany egzemplarz dzieła z Warszawy (zostało porzucone w cudzym domu) i allegro mi się upiecze ;)

Justeene pisze...

To w takim razie ja czekam na dalsze wieści w tej sprawie ;)

Sherlock Kittel pisze...

Orzeł wylądował ;) Innymi słowy, mam już towar w rękach i proponuję przejść na priv celem ustalenia szczegółów jego przekazania - nie wiem, czy gugl ujawnia mojego maila Czytelnikom, więc na wszelki wypadek podam go tu: sherlock.kittel[at]gmail.com. Napisz wstępnie, kiedy byś chciała się spotkać :)